Od jakiegoś czasu w sieci krąży żart rysunkowy, składający się z dwóch scenek. W pierwszej mówca stojący przed tłumem rzuca pytanie „Kto chce zmiany?”, a słuchacze entuzjastycznie podnoszą ręce. W scenie drugiej ten sam mówca pyta „Kto chce się zmienić?”. Tym razem tłum stoi nieporuszony. Zabawne. W którymś momencie życia człowiek dochodzi do wniosku, że jest doskonały i nie potrzebuje już wychowywania, napomnień, kontroli. Czy dzieje się to z chwilą osiągnięcia pełnoletności, wyjazdu na studia, zawarcia małżeństwa? Zapewne różnie bywa. Nie sposób zaprzeczyć, że kiedy w końcu staje się twarzą w twarz z własnymi słabościami, można zostać niemile zaskoczonym. Co wówczas? Jak to w życiu, wiele jest możliwości i sposobów. Jednym z nich jest przyznanie: tak, chcę się zmienić. I rozpoczęcie formacji.

 

Punkt zwrotny

– Jesteśmy z Małgosią małżeństwem od trzydziestu lat – opowiada Ryszard Kudyba z Łańcuta. – Przez dwadzieścia sześć lat byliśmy tacy, jak wielu innych wokół. Nasze praktyki religijne ograniczały się do tego co obowiązkowe. Wiedzieliśmy, że w Kościele istnieją różne wspólnoty, ale nas to nie pociągało. Pewnego dnia moja żona trafiła na mszę św. z modlitwą wstawienniczą. Potem coraz częściej i dalej wyjeżdżała w poszukiwaniu kolejnych nabożeństw i rekolekcji. Szczerze przyznam, że mnie to denerwowało. Nie nadążałem za jej żarliwością. Przełomowym wydarzeniem okazały się rekolekcje ewangelizacyjne w naszej parafii. Trafiliśmy wówczas do grupy prowadzonej przez małżeństwo z Domowego Kościoła – wspomina Ryszard. Na ten sam punkt zwrotny w swoim życiu wskazują Asia, Wiesiek, Ania i Wacek. Dziś należą do tego samego kręgu, co Małgosia i Rysiek. – Te trzy rekolekcyjne dni zrobiły na nas takie wrażenie, że chcieliśmy przedłużyć ich trwanie na resztę naszego życia – mówi Joanna Wojnar. Nie jest odosobniona w swoich opiniach. Bardzo wiele osób docenia szczególną wartość rekolekcji i poczucie wspólnoty, jakie się wówczas rodzi. Znika opór, wewnętrzny bunt, zapomina się o wszelkich stawianych wcześniej warunkach (dobrze, pójdę, ale…). – Kilka lat wcześniej mieliśmy propozycję uczestniczenia w takich rekolekcjach – przyznaje Wacek Musz. – Nie skorzystaliśmy wówczas. Widocznie to nie był ten czas.

Jak to się dzieje, że nagle konkretne miejsce i data okazują się tymi właściwymi? Zapewne pozostanie to bożą tajemnicą. Warto jednak pamiętać, że istnieją siły, którym szczególnie zależy na tym, by Bogu odmawiać, zwlekać, wykręcać się. – Nawrócenie wcale nie przychodzi łatwo – przypomina Ryszard. Nie sposób odmówić mu racji. I nie chodzi wcale o spektakularne nawrócenia, choć i takich nie brak w Kościele. Chodzi o stawanie się odrobinę lepszym każdego dnia.

 

Na drodze DK

Ruch Światło-Życie to jedna z wielu wspólnot w Kościele. Czy w jego charyzmacie jest coś, co szczególnie odpowiada małżonkom, rodzinom? – Najważniejsze jest to, że nasze zbliżenie do Jezusa możemy przezywać razem – ocenia Małgorzata Kudyba. – Ten charyzmat szczególnie nam odpowiada, bo łączy całą rodzinę, nie tylko małżonków. Wiarą zaszczepia się dzieci, po jakimś czasie staje się naturalne, że modlimy się razem. Oazowicze wiedzą dobrze, że nie brakuje również sytuacji, w których to dzieci stają się przewodnikami rodziców, a ich formacja jest przykładem i zachętą dla starszych w chwili, gdy szukają dla siebie miejsca duchowego rozwoju. Nasi bohaterowie zgodnie podkreślają, że droga, jaką dotychczas przebyli w Domowym Kościele, choć może nie imponuje długością (ich krąg istnieje dopiero cztery lata), bardzo ich zmieniła. Ktoś odkrył potrzebę dzielenia się doświadczeniem bożej miłości, ktoś inny stał się łagodniejszy, bardziej życzliwy. Małżonkowie mówią o coraz większej pogodzie ducha, otwartości i nadaniu nowej jakości wzajemnym relacjom. – Zmieniliśmy się wzajemnie w stosunku do siebie – zauważa Ania Musz – ale również zmieniły się nasze relacje w rodzinie, w pracy, w stosunku do innych ludzi. Napotykają trudności, to oczywiste, czują jednak, że teraz o wiele łatwiej jest podjąć ważną decyzję, ominąć życiowe zagrożenia czy nawet znaleźć niezawodną pomoc w nagłym wypadku. Bezcenne jest także wsparcie wspólnoty na drodze formacji; któż lepiej, niż inne małżeństwo, zrozumie i pocieszy, gdy po raz kolejny nie udaje się dialog, albo mnożą się wątpliwości i obawy przed pierwszym wyjazdem na wakacyjne rekolekcje? – Na ten wyjazd najtrudniej się zdecydować – mówi Ryszard. – Do dziś jednak nie spotkałem nikogo, kto by tej decyzji żałował – dodaje. Niestety dane wskazują bezlitośnie, że odsetek tych, którzy się odważyli, jest niezbyt imponujący.

 

Dowód pierwszy

Podobno Ludwik IX, król Francji i późniejszy święty, gdy przynaglano go do tego, by zobaczył na własne oczy cud eucharystyczny, powiedział „Nie będę obrażał mojej wiary oglądaniem cudów!”. Być może jest to tylko wymysł gorliwych hagiografów, ale nie można przecież wykluczyć, że podobna sytuacja miała miejsce. Czy osobisty stosunek do nadzwyczajnych wydarzeń, to rzeczywiście probierz wiary? Często przecież powtarzamy za ewangelistą „błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Gdyby jednak Pan Bóg nie chciał nas zaskakiwać, cudowne znaki jego interwencji byłyby z pewnością niezauważalne. Dostrzeganie tych znaków w codzienności jest łaską, która realnie odmienia życie. Zaryzykujemy twierdzenie, że regularna, pogłębiona formacja chrześcijańska znakomicie z tą łaską współpracuje.

Małgorzata Kudyba złożyła swoją pierwszą, wówczas jeszcze kandydacką, deklarację przystąpienia do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka w dniu 19 października 2013 r. Każe podać dokładna datę, bo jest ona dla jej opowieści kluczowa. – Było mi trudno. Lubiłam czasem z mężem lub ze znajomymi wypić piwo lub lampkę wina. Mocowałam się wewnętrznie, ale podjęłam decyzję – wspomina. – Poprosiłam wówczas Pana Jezusa tylko o jedno: chcę znać alkoholika, który dzięki temu będzie uzdrowiony. Nieco ponad rok później złożyłam deklarację członkowską, ale zapomniałam już o moim „warunku”. Pan jednak nie zapomniał. Jesienią 2015 r. na jednym z portali społecznościowych Małgosia natknęła się na posty zamieszczane regularnie przez pewnego kapłana. Obserwowała go z sympatią, czytała udostępniane modlitwy i błogosławieństwa. Post zamieszczony 19 października 2015 r. był wyjątkowy: „Moi kochani to już rok czasu, jak dzięki wam trwam w trzeźwości, z całego serca wam dziękuję. Ksiądz …, alkoholik”. – Imię nie ma w tej chwili znaczenia – wyjaśnia Małgorzata. – Byłam w szoku, przypomniałam sobie moją prośbę do Pana, wszystko ułożyło się w całość Oddałam Bogu moje przysłowiowe piwo, a On w zamian uzdrowił kapłana. Wiem, że te konkretne daty nie były zbiegiem  okoliczności, ale odpowiedzią Boga na moją modlitwę – wspomina do dziś wyraźnie poruszona tą historią.

 

Dowód drugi

Mąż Małgosi, Ryszard, jest mężczyzną w sile wieku. W dzisiejszych czasach pięćdziesiąt lat to nie jest wiek, w którym o człowieku można powiedzieć „stary”. Gdy normalną, życiową i zawodową aktywność przerywa choroba, zwykle liczy się na szybką regenerację organizmu i powrót do dawnej formy. – Pewnego dnia, gdy siedziałem przy komputerze wpisując dane do tabelek zauważyłem, że coś dziwnego dzieje się z moim wzrokiem – opowiada Rysiek. – Tabelki, na które patrzyłem zaczęły wyglądać dziwnie: pofalowane linie, pola jakieś pomniejszone, cyferki zniekształcone i wszystko podbarwione lekkim fioletem. Nie miałem do tej pory problemów ze wzrokiem, myślałem, że to zwykłe przemęczenie, kiedy jednak historia się powtarzała, postanowiłem wybrać się do okulisty. Diagnoza okazała się porażająca: zwyrodnienie plamki żółtej. Można to zatrzymać, nie można wyleczyć.

Ryszard jeszcze wtedy nie wiedział, że zwyrodnienie plamki żółtej jest jedną z najczęstszych przyczyn utraty wzroku. Obumieranie fotoreceptorów w oku stopniowo prowadzi do pogorszenia widzenia; w skrajnych przypadkach ostatnie stadium (ślepota) rozwija się w ciągu kilku dni lub tygodni. Medyczne publikacje wskazują, że kuracja prowadzi w każdym przypadku do powstrzymania postępów choroby, nie może jednak jej cofnąć, tj. odbudować obumarłych fotoreceptorów. – Byłem po prostu zły. Pytałem Pana Boga: Jak to? Teraz? Mam wzrastać we wspólnocie czytać Pismo Święte, dawać świadectwa. Co jest, mam to robić na ślepo? Bez formacji pewnie bym się załamał – wspomina Rysiek. Ostatecznie to właśnie formacja, a konkretnie jedno ze zobowiązań Domowego Kościoła, jakim jest codzienna lektura Słowa Bożego, stała się narzędziem uzdrowienia, przekaźnikiem bożej łaski. – Podczas namiotu spotkania zmieniałem bezskutecznie okulary: raz słabsze, raz mocniejsze. Patrzyłem na krzywe linijki i nie dawałem za wygraną. Będę tu siedział, aż zobaczę normalnie! Nieustannie wysilając wzrok wpatrywałem się w słowa Pisma. Stopniowo litery zaczęły robić się coraz wyraźniejsze. To dało mi pewność, że jestem uzdrawiany. Co dzień powtarzałem sobie: Pan mnie uzdrawia, czytałem Pismo i widziałem coraz lepiej. Po jakimś czasie zacząłem widzieć całkiem dobrze i tak jest do dziś.

 

Warto

Stan zdrowia Ryszarda, po roku od uzdrowienia, potwierdził okulista. Dziś Rysiek posługuje w Diakonii Komunikowania Społecznego; pisze teksty, robi zdjęcia. Małgorzata trwa w postanowieniach Krucjaty i nie pyta już, komu jest potrzeba jej abstynencja. Asia dziękuje Bogu za uchronienie od operacji bardzo chorej nogi i… za czas choroby, który był dla niej szczególną formą rekolekcji. Jej mąż, Wiesiek dostrzega bożą opatrzność w zmianie pracy, co przyniosło rodzinie stabilizację finansową. Oboje ogromnie doceniają wartość formacji oazowej, która wyznacza kierunek ich życiu. Ania i Wacek zdali sobie sprawę, że najlepszym sposobem na przezwyciężenie małżeńskich trudności jest dialog, mimo że czasem nie jest łatwo do niego zasiąść. Te historie dowodzą, że formacja w Ruchu Światło-Życie to nie sztuka dla sztuki. Z każdego spotkania, każdych rekolekcji, wychodzi się mądrzejszym, lepszym, bardziej świadomym własnej wartości siły. Takie wewnętrzne przemiany nie są obojętne dla otoczenia i w krótkim czasie dają się zauważyć; niedługo potem, powoli, wszystko wokół również zaczyna się zmieniać. Aż trudno sobie wyobrazić, ile dobra może powstać na świecie, dzięki pracy nad sobą we wspólnocie. Pewnie zobaczymy to dopiero będąc po drugiej stronie naszego życia, w niebie. Ale trzeba przyznać, że dla tej perspektywy, warto pracować.

 

Monika Jasina

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Ania, Wacek, Piotrek, Kasia

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Ania i Wiesiek Wojnar

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Gosia, Asia, Wiesiek

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Kasia i Piotrek Chmiel

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Moja Gosia ta z apaszką) i Ja

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Wacek , Ania , Halina , Bogdan