Zaczęło się od koncertu “Bóg liczy na Ciebie” w Krakowie, kiedy to moje współlokatorki natchnione słowami, które tam właśnie zostały wypowiedziane, wpadły na szalony pomysł „Zorganizujemy sylwestra dla ubogich”. Mój system obronny od razu zaczął krzyczeć: zwariowałyście, za mało czasu, za dużo roboty, na pewno nie wyjdzie!

Na mieszkaniu nie było innego tematu, a ja byłam przerażona, bo przecież gdzie to zrobimy?! Padło na Jarosław. No nic, ruszyło, napisałyśmy listę spraw do załatwienia, no wiecie: zgoda moderatora, kto nam upiecze placki, skąd weźmiemy pieniądze. Sylwester tak zawrócił nam w głowie, że zamiast słuchać na wykładach, wracałyśmy z nich z listą pomysłów. To nie była sama przyjemność. Ciągle zastanawiałyśmy się, czy to nie jakaś głupota, czy nie lepiej spędzić sylwestra jak wszyscy młodzi ludzie, dużo było w nas lęku. Nasz kochany Papa Francesco powiedział: “Serce miłosierne ma bowiem odwagę, by porzucić wygodę” i chociaż bolało, było warto. Byłyśmy ostrożne w dzieleniu się naszym pomysłem, bo bałyśmy się, że reakcja ludzi będzie dziwna, albo negatywna. Nic bardziej mylnego.

Ksiądz Proboszcz parafii pw. NMP Królowej Polski w Jarosławiu, który udostępnił nam miejsce i pobłogosławił naszym działaniom, Ciocie i Wujkowie z DK, którzy nie skąpili grosza i służyli nam wszelaką pomocą (upiekli placki, ugotowali bigos, zrobili sałatki, upiekli kapuśniaczki), ludzie z Ruchu, którzy modlili się za nas –  ci wszyscy ludzie to niezwykła łaska. Zaprosiłyśmy naszych gości na Sylwestra podczas obiadu, który jest wydawany dla nich przy parafii. Zareagowali bardzo pozytywnie, co podniosło nas na duchu. Im bliżej sylwestra, tym więcej wątpliwości, coraz bardziej nam się nie chciało, po co to wszystko, a w głowie tylko myśl, Panie Boże, jeśli tego chcesz, to pomagaj i działaj przez nas. Nadszedł długo wyczekiwany dzień sylwestra, zjawiłyśmy się na miejscu z samego rana, by wszystko przygotować. Wspomniany przedtem bigos został zjedzony jeszcze przed Sylwestrem, więc musiałyśmy ujawnić nasze zdolności kulinarne. Dało nam to dużo radości i pewności, że to nie my wszystko zaplanowałyśmy. Przygotowałyśmy stoły i salę jak na królewską ucztę.  Na miejscu pomagał nam Pan Tomek, który na co dzień pomaga ubogim. O godzinie 16 rozpoczęła się Msza Święta, następnie nasi goście z Manhattanu (tak nazywają dzielnicę, w której mieszkają) zawitali w nasze skromne progi.

Było dużo jedzenia, głośne śpiewy, były kalambury, a najważniejsze była prawdziwa radość. Można by dużo opowiadać co czułyśmy, jednak ja mam pewność, że ci ludzie byli dani nam, a nie my im. Ich historie życia, to prawdziwa stajenka, do której przychodzi Pan Jezus, by rozjaśnić ciemności serc. Ten czas pokazał nam, że nie chodzi o to, by wszystko było perfekcyjnie (bo przecież internet nie działał, barszcz kiepsko przyprawiony, ludzi mniej niż na liście), ale była tam Dziecinka Jezus, w każdym sercu. Staliśmy się jedną rodziną. I teraz wydaje mi się, że to wszystko to nic wielkiego, bo po prostu spędziliśmy Sylwestra z przyjaciółmi.

Perełki (tak nas nazwali)