O ile chłopcy mogą spokojnie pełnić funkcje liturgiczne, bardziej typowe dla dziewcząt – jak np. komentator, czy służba ładu, w drugą stronę tak to nie działa. Można odnieść wrażenie, że wciąż kobiety są w liturgii dyskryminowanie, co rodzi głosy o wpuszczenie płci pięknej za ołtarz. Wynika to jednak z niezrozumienia istoty kapłaństwa i roli kobiety.

 Kim były diakonisy?

Mimo precyzyjnego określenia stosunku do kapłaństwa kobiet, w Kościele podnoszą się głosy o potrzebie diakonatu dla kobiet. Chodzi o przywrócenie instytucji tzw. diakonis, które istniały w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Mimo, że są poświadczone w Nowym Testamencie i w źródłach historycznych, nie bardzo wiadomo, jaki dokładnie był ich status. W maju 2016 roku przewodnicząca Międzynarodowej Unii Przełożonych Generalnych Zakonów Żeńskich, matka Carmen Sammut w wywiadzie dla dziennika „La Repubblica” otwarcie powiedziała, że siostrom zakonnym należałoby udzielać święceń diakonatu. W niedługim czasie później, papież Franciszek powołał Komisję ds. zbadania diakonatu kobiet. Zaś w listopadzie Synod Prawosławnego Patriarchatu Aleksandrii i całej Afryki zagłosował za przywróceniem diakonis.

Oczywiście, Kościół Prawosławny nie jest w jedności z Rzymem i pozornie jego rozporządzenia nic tu nie zmieniają. Należy mieć jednak na uwadze, że jednym z argumentów podpierających katolickie stanowisko jest praktyka Kościołów Wschodnich.  Kwestia ta jest jednak o tyle niezręczna, że w pierwotnym Kościele diakonisa nie była żeńską wersją diakona. Wypowiedź matki Sammut pokazuje, iż współcześnie chodzi właśnie o święcenia diakonatu dla kobiet. W takim duchu wypowiadał się rok wcześniej również kanadyjski arcybiskup Paul-Andre Durocher.

Problem polega na tym, że struktura pierwotnego Kościoła ewoluowała. W czasach apostolskich diakoni nie mieli funkcji liturgicznej, przeciwnie, powoływani byli do działalności charytatywnej. Z czasem stali się członkami stanu duchownego. Diakonisami początkowo nazywano kobiety pełniące służbę w Kościele. Sam termin diakonisa oznacza po prostu służkę. W III wieku widzimy je już jako specjalną instytucję. Należały do kleru (wówczas rozumianym szerzej, niż współcześnie , ale stały w hierarchii niżej od subdiakonów, przyjmowały Eucharystię dopiero po wszystkich męskich członkach kleru i po ascetach. Ich zadaniem była opieka nad biednymi kobietami i chorymi. Jedyną funkcją w trakcie liturgii było asystowanie przy chrzcie kobiet. Wymagało to zrzucenia szat, zanurzenia się w basenie chrzcielnym, po czym nowo ochrzczonych namaszczano na całym ciele. Powierzenie tej funkcji mężczyźnie było kłopotliwe, niemniej nie w całym Kościele mamy do czynienia z diakonisami. Np. w Egipcie ich w ogóle nie było. Z czasem jednak zmieniła się praktyka chrzcielna, co nie wymagało pomocy kobiet, zaś działalność charytatywna mogła być realizowana w zakonie lub w stanie świeckim. W Kościele zachodnim instytucja diakonis zaniknęła w VI wieku, w na Wschodzie przetrwała do wieku XI.

Nic nie wskazuje na to, aby  diakonisy były ustanawiane poprzez jakiegoś rodzaju święcenia. Wprawdzie biskup wkładał na nie ręce, ale gest ten występuje także przy np. chrzcie czy bierzmowaniu. Zatem zakres działalności realizowany przez starożytne diakonisy mniej więcej pokrywa się z tym, czym dzisiaj zajmują się siostry zakonne.

Czy komża pasuje na dziewczynę?

Nieco inaczej przedstawia się kwestia z ministrantkami, które można spotkać w polskich kościołach. Jeszcze w 1980 roku Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów wydała Instrukcję Inaestimabile donum, w której pisze: „Zabrania się kobietom (dziewczętom, zamężnym, zakonnicom) posługiwać przy ołtarzu tak w Kościołach, jak w domach, konwentach, kolegiach, instytutach żeńskich” (nr.7); „Kobiety nie mogą być dopuszczone do pełnienia funkcji akolitów ani posługi przy ołtarzu” (nr.18). Jednak „przez wzgląd na zatwardziałość serc” niektórych episkopatów, które nie stosowały się w tej kwestii do przepisów Kościoła powszechnego, w 1994 roku KKBiDS wystosowała List okólny do przewodniczących Konferencji Biskupów na temat posługi świeckich w liturgii, który zezwala biskupom – po konsultacjach z Konferencją Episkopatu – zezwolić na ministrantki w swojej diecezji. List wzywa jednak do wierności tradycji Kościoła, która jedynie chłopców dopuszcza do posługi przy ołtarzu.

Póki co, w Polsce mniej więcej połowa diecezji stosuje taką praktykę. Opinie są różne. – Takich przestrzeni w naszym życiu społecznym, gdzie faceci mogą być sami ze sobą, jest bardzo niewiele i to jest taka jedna z ostatnich przestrzeni, które ja bym bardzo chronił – twierdzi ks. Mirosław Maliński z Centralnego Ośrodka Duszpasterstwa Akademickiego „Maciejówka” we Wrocławiu. – Gdybyśmy tego w pewnym sensie nie regulowali i tak otworzyli drzwi na oścież, to one by chłopaków wymiotły i mielibyśmy szalony kłopot – uważa o. Paweł Gużyński OP. – Znam przypadek (z Wiednia), że w wyniku dopuszczenia ministrantek do służby, wszyscy chłopcy zbuntowawszy się, wystąpili ze wspólnoty, nie chcąc służyć wraz z dziewczynami. Z kolei w jednej z parafii w sąsiedniej diecezji (w Polsce) jest wspólnota, gdzie kapitalnie funkcjonuje grupa złożona z ministrantów „obu płci”. Wytworzyła się swego rodzaju zdrowa rywalizacja na drodze służby – mówi ks. dr Jerzy Paliński.

Argumentem za wprowadzeniem ministrantek jest hasło „likwidacji dyskryminacji”, oraz większa sumienność dziewcząt. Argumentem przeciwko – to, że dziewczęta by rozpraszały mężczyzn z natury będących wzrokowcami, a także przeświadczenie, że ministrantki destrukcyjnie wpłyną na liczbę ministrantów, co w efekcie wpłynie także na liczbę powołań kapłańskich. Statystycznie dziewięciu na dziesięciu kleryków było w młodości ministrantami. W Stanach Zjednoczonych przeprowadzono analizę, która potwierdziła, że ministrantki powodują zmniejszenie liczby ministrantów, a rezygnacja z ministrantek w parafii skutkuje czterokrotnym zwiększeniem liczby ministrantów.

Dwie ikony

Cała dyskusja o dyskryminacji kobiet w liturgii i dopuszczeniem ich do posług zarezerwowanych wyłącznie dla mężczyzn jest również pokłosiem jednego z postulatów soborowej reformy. Sobór bowiem wezwał do takiej reformy obrzędów, aby udział wiernych świeckich w liturgii był czynny. Postulat ten często jest jednak błędnie rozumiany. Jeśli mój czynny udział w Eucharystii ma polegać na tym, że wykonuję jakąś funkcję np. niosę krzyż w procesji, to łatwo policzyć, że możliwość takiego czynnego udziału we Mszy Świętej miałoby jedynie kilkanaście osób.

Czynne uczestnictwo nie polega również na śpiewaniu pieśni, wykonywaniu aklamacji i odpowiedzi, czy stosownych gestów. Konstytucja o Liturgii Świętej mówi, że te wszystkie czynności służą pomocą czynnemu uczestnictwu (por. KL 30), z czego wynika jednak, że nim nie są. Czynne uczestnictwo polega bowiem na tym, by „ofiarując niepokalaną hostię nie tylko przez ręce kapłana, lecz także razem z nim, uczyli się samych siebie składać w ofierze i za pośrednictwem Chrystusa” (KL 48).

Postulat dopuszczenia kobiet do posług zarezerwowanych dla mężczyzn wynika również z niezrozumienia istoty kapłaństwa urzędowego. Posługa urzędowa jest bowiem łaską, ale przede wszystkim dla wspólnoty Kościoła, nie dlatego, który ten urząd przyjmuje. Kapłaństwo urzędowe jest w istocie służbą królewskiemu kapłaństwu wszystkich wiernych. Kapłańska misja Ludu Bożego, jeśli realizowana jest w miłości i wolności, dopuszcza pewne zróżnicowanie zadań, wynikające z różnic między mężczyzną a kobietą. Chrystus powierzył mężczyznom zadanie, aby poprzez kapłaństwo służebne „byli Jego ikoną jako pasterza i oblubieńca”. Kobietom zaś Bóg powierzył symboliczny, pozasakramnetalny charakter „ikony” Kościoła, „oblubienicy Chrystusa” i „matki wierzących”.