Mam wielki sentyment do starych ksiąg liturgicznych, szat, naczyń. W pewien sposób zazdroszczę tym, dla których przedmioty te były codziennym narzędziem oddawania czci Bogu i posługi ludziom. Świadomy jednak jestem tego, że w posłudze kapłańskiej nie idzie o moje upodobania i wrażenia estetyczne. Tak samo, jak droga wiary każdego „zwykłego” człowieka nie polega na szukaniu nadzwyczajności dla niej samej.
I dotyczy to zarówno np. charyzmatów, jak i liturgii.

W lipcu bieżącego roku minęła dziesiąta rocznica ogłoszenia przez Ojca Świętego Benedykta XVI listu apostolskiego w formie motu proprio „Summorum Pontificum”. Dokumentem tym papież uregulował w Kościele status tzw. Mszy trydenckiej. Po II Soborze Watykańskim część wiernych z różnych względów zapragnęła pozostać przy „starej Mszy”. Także w kręgach kapłańskich ujawniali się przeciwnicy zmian wprowadzanych przez Sobór, również w dziedzinie liturgii. W grupie tej wyróżniał się abp. Marcel Lefebvre. Założone przez niego Bractwo Kapłańskie św. Piusa X stało się w mentalności wielu swoistą ikoną dążenia do zachowania tradycyjnej liturgii, co często łączono z kategorycznym odrzuceniem soborowej reformy.

Cała sprawa posiada wiele wątków i niuansów, nie sposób pisać o nich wszystkich, gdyż to rzeczywistość bardzo złożona i różnorodna. Obecność nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego w Kościele jest dziś czymś normalnym. Jeśli kilka lat temu kwestionowano sensowność czy legalność korzystania z przedsoborowych ksiąg liturgicznych, to obecnie nie ma żadnych zastrzeżeń, co do tego, że jest to celebracja jak najbardziej godna.

Pojawia się jednak od czasu do czasu pytanie, jak członkowie Ruchu Światło-Życie mają się zachować wobec popularyzacji rytu trydenckiego? Z jednej strony istotnym rdzeniem charyzmatu jest troska o piękno liturgii, wydawać się może, że celebracja w formie nadzwyczajnej jest idealnym miejscem ukazywania liturgii w godnej oprawie obrzędowej. Warto jednak zwrócić uwagę, że w „Drogowskazach ku dojrzałości chrześcijańskiej” siódmy – liturgia – zawiera słowa: „moim zaszczytem i radością jest służba w zgromadzeniu liturgicznym według wszelkich zaleceń soborowej odnowy liturgii”. Nie twierdze, że „Msza trydencka” jest czymś złym, czy niewłaściwym. Na pewno jest dobra. Istnieje jednak rzeczywistość jeszcze lepsza! Dlaczego?

Wcale nie taka wieczna…

Nieustannie toczy się dyskusja pomiędzy zwolennikami obu form. Raz przygasa, raz nabiera impetu, zwłaszcza przy nowych regulacjach prawnych albo wypowiedziach hierarchów. Przytacza się nieustannie te same argumenty, mające wykazać totalną rację jednej ze stron. Protagoniści formy nadzwyczajnej powołują się na wspomniany na początku list „Summorum Pontificum” ukazujący, że „formalnie Mszał Piusa V nigdy nie był zniesiony” (słowo „formalnie” jest jednak nieprzypadkowe). Niektórzy idą nieco dalej, sugerując, jakoby reforma liturgiczna była bezprawna, ponieważ Pius V w Bulli „Quo Primum Tempore” podał m. in.:

„nakazujemy im [kapłanom] to na mocy świętego posłuszeństwa, aby śpiewali bądź recytowali Mszę św. zgodnie z rytem, sposobem i normą niniejszym przez Nas ustanowioną, a tym samym zaprzestali i całkowicie zaniechali wszystkich innych rubryk i rytów innych mszałów, niezależnie jak dawnych, do których przestrzegania byli przyzwyczajeni, i aby nie dopuszczali myśli o wprowadzaniu do odprawiania Mszy św. jakichkolwiek ceremonii lub recytowania jakichkolwiek innych modlitw, niż te zawarte w Mszale.

Ponadto, na mocy treści niniejszego aktu i mocą Naszej Apostolskiej władzy, przyznajemy i uznajemy po wieczne czasy, że dla śpiewania bądź recytowania Mszy św. w jakimkolwiek kościele, bezwzględnie można posługiwać się tym Mszałem, bez jakichkolwiek skrupułów sumienia lub obawy o narażenie się na karę, sąd lub cenzurę, i że można go swobodnie i zgodnie z prawem używać”.

Czytającemu te słowa faktycznie zrodzić się może wątpliwość, czy reforma liturgiczna była legalna. Zauważyć jednak trzeba, iż papież w dokumencie swym zwraca się do kardynałów, biskupów, kapłanów i innych dostojników kościelnych. Informuje ich, że zmiany liturgii nie leżą w ich mocy, że należy sprawować w rycie przez niego nakazanym. Można zatem wywnioskować, że jeśli papież nakaże inny ryt, należy go słuchać. Inaczej mielibyśmy wielki problem chociażby z papieżami wspominanymi w „Summorum Pontificum”, których Benedykt XVI przytacza jako przykłady troski o liturgię: „Ten sam cel przyświecał w ciągu następnych wieków Biskupom Rzymu, którzy troszczyli się o odnowę lub dokładnie ustalali kształt obrzędów i ksiąg liturgicznych, a później, od początku naszego stulecia, podejmowali zadanie bardziej generalnej reformy. W ten sposób działali moi poprzednicy Klemens VIII, Urban VIII, św. Pius X i bł. Jan XXIII”.

Kwiatki w rubrykach

Forma nadzwyczajna, kształtowana przez wieki i zawierająca w tekstach swych modlitw wiele pięknych i teologicznie głębokich określeń, posiada także pewne mankamenty. Benedykt XVI przywołuje starożytną maksymę: „lex orandi, lex credendi” – prawdy wiary wyrażane są w modlitwie. Wbrew obiegowej opinii, pewne prawdy liturgia posoborowa ukazuje lepiej i pełniej (generalnie w tym celu była przeprowadzana). Przykładów można mnożyć wiele, ograniczę się do dwóch: obrzęd święceń prezbiteratu (bo liturgia to nie tylko sama Msza) w starej formie zawiera namaszczenie święconych olejem… katechumenów(!). Do dziś nikt nie wie po co ani dlaczego, sam zaś zapis pontyfikału nazywany jest „wpadką rubrycystyczną”. Przykład zaczerpnięty z obrzędów Mszy. W czasie ofiarowania (dziś mówimy – przygotowania darów) kapłan wypowiadał nad hostią przeznaczoną do konsekracji słowa modlitwy: „Przyjmij, Ojcze święty, wszechmocny, wiekuisty Boże, tę hostię niepokalaną”. Słowa te padały przed konsekracją, gdy kapłan trzymał w rękach mimo wszystko chleb, co prawda mający się stać Ciałem Pana Jezusa, ale w tym momencie określenie „hostia niepokalana” padało trochę na wyrost.

Obraz Kościoła

To, co najbardziej istotne, to obraz Kościoła. Sobór naucza, że „w najwyższym stopniu przyczynia się ona [liturgia] do tego, aby wierni swoim życiem wyrażali oraz ujawniali innym ludziom misterium Chrystusa i rzeczywistą naturę prawdziwego Kościoła” (KL 2). Nie da się ukryć, iż na tym polu jest istotna różnica pomiędzy liturgią sprawowaną w formie zwyczajnej i nadzwyczajnej. Czytając rubryki Mszału Piusa V można wręcz odnieść wrażenie, że lud jest zbędny albo, że nie ma go w ogóle. Obecny Mszał również zawiera Obrzędy Mszy świętej bez ludu, ale jest to rzeczywistość zasadniczo marginalna. Główną formą celebracji jest Msza z ludem. Wtedy Kościół w pełni ukazuje swoją naturę. I jest to sprawa dość istotna. Wielki akcent na to kładł ks. Blachnicki, że Kościół to wspólnota, komunia. W tej wspólnocie każdy ma swoją rolę i zadanie, zgodnie z własnym charyzmatem. Liturgia wpływa (przynajmniej powinna) na naszą mentalność, i dobrze jest zadbać, by wpływ ten był należyty. Stoimy dziś przed zadaniem uświadomienia sobie samym i braciom w wierze odpowiedzialności za kształt Kościoła i przekaz wiary. Wezwanie do głoszenia Ewangelii spoczywa na każdym z nas zawsze i wszędzie i to wezwanie możemy podejmować także poprzez zaangażowanie w liturgię. Czy jednak da się to pogodzić z takim ujęciem liturgii, gdzie praktycznie całe zaangażowanie jest domeną duchownego? Zasadniczo posługę w Klasycznym Rycie Rzymskim powinni podejmować duchowni, dopiero gdy ich nie ma, mogą ich zastąpić świeccy ministranci. W Przemyślu w zakrystii katedralnej wisi obraz bł. ks. Bronisława Markiewicza (był swego czasu wikariuszem parafii katedralnej) dumnie kroczącego na czele procesji… z dymiącą kadzielnicą. Czy jest to dziś najwłaściwszy wzorzec?

Nasze miejsce

Dla wielu może to być rozwiązanie całkiem wygodne – jest ktoś, kto mi zrobi „ładną Mszę”, ja sobie spokojnie posiedzę, posłucham, nikt nic ode mnie nie wymaga. Nie chodzi o to, że podczas celebracji każdy musi robić „coś”, mieć swoje własne, specjalne zadanie. To droga do absurdu. Rzecz idzie o pewien sposób myślenia, który możemy czasem projektować z dziedziny liturgii na całość życia eklezjalnego.

Mam wielki sentyment do starych ksiąg liturgicznych, szat, naczyń. W pewien sposób zazdroszczę tym, dla których przedmioty te były codziennym narzędziem oddawania czci Bogu i posługi ludziom. Świadomy jednak jestem tego, że w posłudze kapłańskiej nie idzie o moje upodobania i wrażenia estetyczne. Tak samo, jak droga wiary każdego „zwykłego” człowieka nie polega na szukaniu nadzwyczajności dla niej samej. I dotyczy to zarówno np. charyzmatów, jak i liturgii.

Rozumiem tłumaczenie ludzi, którzy angażują duże środki, także pieniężne, aby paramenty liturgiczne (w tym szaty) były jak najbardziej godne – przecież są w służbie Bogu samemu. Trudno mi jednak pogodzić surowość i ascetykę rytu rzymskiego (w pewien sposób kultywowaną także i dziś) ze starannie pielęgnowaną bródką kapłana diecezjalnego czy „kokiem samuraja” jakiegoś ministranta. Mimowolnie prowokuje to skojarzenie także ze słowem „ekstrawagancja”. Ale może to tylko moja złośliwość…

Patrząc głębiej

Ostatecznie, niezależnie od formy, uczestniczymy w jednej i tej samej liturgii (chociaż różnie celebrowanej), stanowiącej dzieło Boga w nas, w jednej Ofierze uobecnianej podczas każdej Mszy świętej. Przyjmujemy jednego Pana Jezusa Także wtedy, gdy poziom celebracji oscyluje na granicy godziwości. Żeby to należycie dostrzec potrzebuję jednak formacji. To mi pozwoli wejść w głąb i dostrzec istotę, a nie zatrzymywać się jedynie na zewnętrznych formach, które z natury swej z upływem czasu podlegają koniecznym modyfikacjom. Niezwykłym znakiem czasu jest to, że w momencie pisania tego tekstu (9.11) Ojciec Święty Franciszek rozpoczyna w ramach audiencji środowych cykl katechez poświęconych Mszy świętej.

„W następnych katechezach chciałbym odpowiedzieć na kilka ważnych pytań dotyczących Eucharystii i Mszy św., aby odkryć na nowo lub odkryć, jak poprzez tę tajemnicę wiary jaśnieje miłość Boga. Sobór Watykański II był silnie ożywiony pragnieniem doprowadzenia chrześcijan do zrozumienia wspaniałości wiary i piękna spotkania z Chrystusem. Z tego powodu trzeba było najpierw, z pomocą Ducha Świętego, dokonać odpowiedniego odnowienia liturgii, bo Kościół nieustannie z niej żyje i dzięki niej się odnawia. (…) Chciałbym wraz z wami na nowo odkryć piękno ukryte w celebracji eucharystycznej a które, gdy zostanie odsłonięte, nadaje pełny sens życiu każdego z nas”.

A zatem, nie ma nic złego w uczestnictwie w liturgii w formie nadzwyczajnej (pamiętając, że ta określenie nie jest sprawą przypadku), ale naszym zadaniem jako Ruchu jest troska o promowanie właściwej koncepcji liturgii. Reformy liturgicznej nie można sprowadzać jedynie do wprowadzenia nowych obrzędów. Istotą jest formacja liturgiczna wiernych, prowadzenie do głębszego rozumienia obrzędów Kościoła. Bez tego, modyfikacja ksiąg nie ma większego sensu. Na tym polu jest jeszcze wiele do zrobienia i tu warto angażować swe siły, zaczynając przede wszystkim od troski o własną formację.

ks. Grzegorz Urban