Rumia – piękne miasto z dużym potencjałem, największe polskie miasto niebędące siedzibą powiatu. Leży na Kaszubach, w województwie pomorskim, siedem km od morza, dokładnie od Zatoki Puckiej, graniczy z Gdynią. Będzie miało burmistrza – oazowiczkę. Chyba, że Pan Bóg będzie mnie potrzebował gdzieś indziej.

Angażowałam się zawsze i we wszystko. Już od przedszkola. Zawsze byłam w trójce klasowej, później w samorządzie szkolnym, też przewodniczącą. Następnie w Młodzieżowej Radzie Miasta. Angażowałam się w działalność wielu organizacji pozarządowych. Moi rodzice byli ze mnie dumni, chociaż często mówili mi, że przesadzam, że za dużo czasu na to poświęcam. W wieku szesnastu lat nawróciłam się i rozpoczęłam formację w Ruchu Światło-Życie. Wraz ze wzrostem dojrzałości chrześcijańskiej rozwinęło się też moje zaangażowanie społeczne. A stamtąd trafiłam do polityki.

Czym polityk-oazowicz różni się od innych polityków?

Po pierwsze – Namiotem Spotkania. To tam podjęłam decyzję o poważnym zaangażowaniu się w politykę. Gdy tzw. przypadki (czyli świeckie imiona Ducha Świętego) doprowadziły do tego, że musiałam wybrać, w którą stronę idę, to przyjaciele i znajomi powtarzali, że polityka jest brudna, lepiej unikać. Wtedy na modlitwie spotkałam Jezusa w scenie, gdy „kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne (…) płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem”. (Łk 4, 37-38). Tam spadł na mnie cały ludzki brud, ciężar moich grzechów, tych brudnych stóp, przyziemnych spraw, niskich pobudek. I Jezus, który w tym jest, pozwala się dotykać, nie brzydzi się.

Po drugie – Krucjatą Wyzwolenia Człowieka. Praktykowaną, czynną miłością do bliźniego, tak daleką, że można nawet zrezygnować z alkoholu (teraz z uśmiechem wspominam, jak duże mi się to wydawało). Nakierowaniem na dobro człowieka, poszanowanie jego godności we wszystkich wymiarach. Wrażliwością na to, co zniewala człowieka – nie tylko uzależnia osobiście, ale też całe społeczeństwa. Po trzecie – świadomością, że jestem ukochanym dzieckiem Bożym. Wiem, że najpierw należę do Chrystusa, do Kościoła, do Ruchu i dopiero gdzieś tam na którymś miejscu do organizacji politycznej. Z tej hierarchii wynika, kogo będę słuchać i kogo wybiorę w przypadku ewentualnego konfliktu. Problemów staram się unikać już na poziomie podejmowania współpracy, ale nie wszystko da się z góry przewidzieć i niektórych propozycji kompromisów nie da się zaakceptować z perspektywy ucznia Chrystusa. Już mnie nie ma tam, gdzie nie mogłam się wypowiadać do mediów po udziale w proteście przeciwko finansowaniu In Vitro z budżetu Miasta Gdańska. Ponadto, z tą niezbywalną godnością łączę pewność, że „ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym”. [Rz 8,38-39].  To Jezusowi chcę być wierna, za każdą cenę. Wtedy nic z zewnątrz mi nie zagrozi. Czuję się więc bezpiecznie.

Czym oazaowicz-polityk różni się od innych oazowiczów?

Wydawałoby się, że niczym więcej niż oazowicz-nauczyciel różni się od oazowicza-hydraulika. Szczególnie, gdy sięgniemy do podstawowej definicji polityki, tj. „dbałości o dobro wspólne”, okazuje się, że w pewnym sensie każdy z nas jest politykiem. A jednak odpowiedzialność przy pełnieniu funkcji publicznej jest inna niż nawet przy prowadzeniu przedsiębiorstwa, które zatrudnia pracowników, co samo z siebie jest ogromnie doniosłe. Polityk jest dodatkowo stawiany na świeczniku przez obecność w mediach i publiczne wypowiedzi. We wspólnocie bywa to komentowane, ja zazwyczaj spotykam się z życzliwymi reakcjami, nawet jeśli krytycznymi to konstruktywnymi, a siostry i bracia okazują mi dużo wsparcia. Mimo tego najtrudniejsza dla mnie sytuacja związana z polityką wydarzyła się właśnie we wspólnocie, gdy w kampanii wyborczej jedna z osób promowała w naszym gronie swoją organizację a przecież Ruch Światło-Życie to nie jest żadna konkretna partia polityczna.

Dokument „Diakonia miejscem formacji i posługi w Ruchu Światło-Życie i poprzez Ruch Światło-Życie” przyjęty na V Kongregacji Diakonii Ruchu  Światło-Życie 24 października 2010 r. stanowi: „Można wskazać wiele przykładów zaangażowania członków Ruchu w służbę na rzecz Kościoła lub świata: praca w poradnictwie rodzinnym, pełnienie funkcji liturgicznych, w szczególności ministranta, lektora, posług związanych ze śpiewem, nadzwyczajnego szafarza Komunii św., zaangażowanie w Caritas, uczestnictwo w parafialnych radach duszpasterskich i radach ekonomicznych, praca w mediach katolickich, pełnienie funkcji posła, radnego”. Szeroko opisane są formy zaangażowania w Kościół, a formy posługi dla świata określone wyłącznie przez politykę. Pewnie można by dyskutować, że wiele innej wykonywanej sumiennie pracy przyczynia się też do budowania dobra wspólnego, ale tam mamy jeszcze inne cele, a tu wyłącznie jeden. Bo oczywiście zakładamy czystość intencji i działań. Ja szczególnie przejmuję się słowami powtarzanymi kilka razy w ciągu dnia „Niech przyjdzie królestwo Twoje; niech Twoja wola spełnia się na ziemi” (Łk 6,10). Odbieram to jako osobiste zaproszenie do współdziałania, czuję się odpowiedzialna za wprowadzanie Królestwa Bożego w moim życiu i w relacjach, w których jestem. A także, skoro Pan Bóg otwiera mi takie ścieżki, za to, aby Jego wola spełniała się w sprawach społecznych i uregulowaniach prawnych.

Baran Monika