Ponad sześćset osób odpowiedziało na zaproszenie pary diecezjalnej Domowego Kościoła i w pierwszą wakacyjną niedzielę pojawiło się w Heluszu. Ośrodek zaczął tętnić oazowym życiem.

            Marysia stoi na niewysokich schodach, skąd ma doskonały widok na obie drużyny. Gorąco dopinguje męża, który rusza w wyścigu na nartach po brukowej kostce. Tu liczy się przede wszystkim doskonała technika i współpraca. Bo kiedy trzech zawodników używa jednocześnie tylko dwóch nart, sukces może zapewnić wyłącznie pełna synchronizacja. Nie należy przy tym zapominać o doniosłej roli kibiców. Staszek spogląda na żonę i już wiadomo, że nie zabraknie mu sił do walki. Nikogo nie zmylą siwe włosy; czujności przeciwników nie uśpią opowiadania o spotkaniu z ks. Blachnickim. Państwo Lelkowie stanowią ekipę nie do pokonania i wszystko jedno, czy akurat organizują rekolekcje wakacyjne, krąg diecezjalny czy też po prostu bawią się we wspólnocie. – Najstarsi? Dziękuję bardzo. Chętnie ustąpimy palmę pierwszeństwa – przekomarzają się z księdzem Markiem Zajdlem, któremu powierzono rolę mistrza ceremonii: prowadzącego i konferansjera. Słońce przygrzewa coraz mocniej.

Czarno to widzę

            Jeszcze dwie godziny wcześniej chmury, zgromadzone nad ośrodkiem rekolekcyjnym w Heluszu, zapowiadały organizatorom klęskę. Zimny wiatr, deszcz i burzowe prognozy stawiały Pierwszy Piknik Oazowy pod wielkim znakiem zapytania. Ale znaki Bożej opatrzności okazały się większe. Pierwszym z nich była obecność JE ks. abpa Adama Szala. Metropolita przemyski przewodniczył Mszy św. rozpoczynającej wspólnotowe świętowanie, choć do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy zdąży przyjechać. Znak drugi: wraz z rozpoczęciem liturgii słowa wyjrzało czerwcowe słońce. Jedna po drugiej znikały rozłożone wcześniej parasolki, oazowicze wysuwali się spod dachów i daszków, plastikowe krzesełka wycierano z wody. Klękano już na suchym, ogrzanym słońcem bruku. Każda kolejna chmura, nawet taka najczarniejsza, krążyła tylko po niebie nie przesłaniając słońca. Deszcz nie odważył się spaść.

            Nikt jeszcze wtedy nie wiedział, że polska reprezentacja poniesie sromotną klęskę podczas wieczornego meczu fazy grupowej mundialu. Nie brakowało jednak takich, którzy w zbieżności dat upatrywali kolejnego znaku niepowodzenia pikniku. Ponure przewidywania okazały się chybione. Organizatorzy policzyli, że Pierwszy Piknik Oazowy w Heluszu zgromadził ponad sześćset osób. Wśród uczestników z pewnością było wielu kibiców; sportowe zacięcie mogli wykorzystać podczas zmagań na boiskach do piłki nożnej lub siatkówki. A na wieczorny mecz i tak wszyscy zdążyli.

Od kuchni

            Powiedzieć „kuchnia polowa” o miejscu, w którym przygotowuje się posiłek, to nic nie powiedzieć. W niewielkim, ale funkcjonalnie urządzonym pomieszczeniu, od rana parują wielkie gary na dwóch gazowych palinkach. Po południu nakarmią wszystkich chętnych. Na razie grochówka i bigos pachną zachęcająco; tu nikt nie oszczędza na składnikach i przyprawach. Tajemnicą kręgu p.w. św. Judy Tadeusza z Zarzecza pozostaje ich umiejętne połączenie w sposób, który każdemu przypadnie do gustu. Nie od dziś wiadomo, że najlepszymi kucharzami są mężczyźni. Od Pierwszego Pikniku Oazowego w Heluszu wiadomo natomiast, że najlepszymi męskimi kucharzami w Domowym Kościele archidiecezji przemyskiej są Jarek Krukar, Jacek Kucza i Henryk Mikołajek. Wsparcie zewnętrzne zapewnił Stanisław Kucza. Wyniki ich pracy zachwyciły wszystkich, a przede wszystkim te mamy, które nie mogły się nadziwić, że ich domowym niejadkom nagle wszystko smakuje i jeszcze rozglądają się za dokładką. Pieczone kiełbaski można było przygotować według własnego pomysłu, korzystając z udostępnionych rusztów, pozostających na wyposażeniu ośrodka. Organizatorzy zadbali o wszystkie niezbędne dodatki: od musztardy poczynając, na kawie i herbacie kończąc. Deser? Proszę bardzo. Zgodnie z tradycją Domowego Kościoła ciasta własnej produkcji zostały dostarczone przez kręgi z całej archidiecezji. Było w czym wybierać.

Piknikowe menu zostało ustalone dużo wcześniej. Już na początku maja wyznaczono nie tylko kucharzy, ale również animatorów zabaw i sportowych rozgrywek. Członkowie Domowego Kościoła stanęli na wysokości zadania, bezinteresownie dzieląc się tym, co mają lub potrafią zrobić. Ogromną radość najmłodszym uczestnikom pikniku sprawiło udostępnienie dmuchanej zjeżdżalni. Żaneta i Paweł Packowie przywieźli, rozstawili i zabezpieczyli miejsce zabawy. Długa kolejka oczekujących dzieciaków była najlepszą oceną, wystawioną tej piknikowej atrakcji. Asia Kozłowska, która wraz z mężem odpowiada za rejon Radymno, przygotowała zajęcia z decoupage’u. I jakby skomplikowanie nie brzmiała ta nazwa, starsze dzieci bardzo chętnie zdobiły szkatułki i słoiczki, by potem dumnie demonstrować je rodzicom. Pomocy nie odmówiły także osoby spoza Ruchu; Marysia Krukar i Krzysztof Pawlak razem z maluchami puszczali mydlane bańki oraz wprawiali w ruch kolorowe hulahopy. Krótko mówiąc: zabawa na całego.

Wonderful word

            Spora grupa młodzieży w jednolitych, czarnych strojach, udaje się w kierunku zadaszonej sceny, dźwigając futerały z instrumentami. Za nimi podążają zaciekawione spojrzenia uczestników. To miała być niespodzianka i okazała się całkiem udana. Przygotowania przebiegają nad wyraz sprawnie i już po chwili słychać pierwsze takty muzyki. Young Falcons Band z Białobrzegów koło Łańcuta prezentuje słuchaczom wiązankę klasycznych przebojów, zaaranżowanych na orkiestrę. W składzie zespołu są członkowie Ruchu Światło-Życie, choć nie jest to zespół oazowy. Znakomite wykonania kolejnych utworów nie pozostawiają nikogo obojętnym. Choć zaplanowano, że koncertu będzie się słuchało na siedząco, przygotowane krzesełka błyskawicznie pustoszeją, zapełnia się za to taneczny „parkiet”, z którego naprędce usuwano kałuże – ostatnie ślady przedpołudniowej ulewy. Orkiestra otrzymuje gromkie brawa, publiczność domaga się bisów. Patrząc na radość po obu stronach estrady trudno nie zanucić za Louisem Armstrongiem, którego piosenkę właśnie wykonują młodzi muzycy „… i tak sobie myślę: co za cudowny świat”.

Marysia i Staszek tańczą z młodzieńczym błyskiem w oku. Obok Bożenka z Krzysiem. Państwo Leńczykowie kilka dni wcześniej przywieźli do kaplicy domu rekolekcyjnego odnowione ławki, zastępując nimi niewygodne siedziska bez oparcia. Grażynka i Staszek Czepińscy, para diecezjalna i poniekąd sprawcy tego całego zamieszania, doglądają wszystkiego z gospodarską troską. Wielu innych, którzy teraz znakomicie się bawią, jeszcze wczoraj tutaj, w Heluszu kosiło trawę, porządkowało teren, a nawet ciśnieniową myjką przywracało dawny blask kamieniom w kominku i dachówkom nad piknikowymi stolikami. W ten właśnie sposób, dzięki prostym gestom własnej pracy, to miejsce staje się domem Domowego Kościoła.

Pieczęć

            Dwa miesiące po Pierwszym Pikniku Oazowym, w ostatnią sobotę sierpnia, do Helusza przybyli członkowie Ruchu Światło-Życie Archidiecezji Przemyskiej z dziękczynieniem za czas wakacyjnych rekolekcji. To drugie mocne uderzenie oazowego serca w tym miejscu i jednocześnie nowa karta w jego historii. Dom ma już swojego dyrektora; decyzją JE ks. abpa Adama Szala został nim ks. Jacek Zarzyczny. Dom ma już swoją nazwę: Nazaret-Helusz; kaplica otrzymała wezwanie Świętej Rodziny. Dom ma już statut, a w nim stwierdzenie, że jest domem rekolekcyjnym Domowego Kościoła, Gałęzi Rodzinnej Ruchu  Światło-Życie Archidiecezji Przemyskiej. To formalna pieczęć Kościoła. A członkowie Domowego Kościoła? – Będziemy tutaj pracować tak, jakby wszystko zależało tylko od nas, a ufać tak, jakby wszystko zależało tylko od Pana. I to powinno wystarczyć.

Monika Jasina
Foto: Robert Jasina