Można lubić nowoczesny i awangardowy design, ale to nie znaczy, że takie powinny być przedmioty liturgiczne. Można fascynować się stylem barokowym, ale to nie znaczy, że służba liturgiczna ma wyglądać jak aktorzy filmu kostiumowego.

 

Kościół jest przekonany, że praca stanowi podstawowy wymiar bytowania człowieka na ziemi” (Laborem exercens, 4). To przeświadczenie zasadza się nie tylko na obserwacjach historycznych czy antropologicznych, ale na Objawieniu. Czytamy w Księdze Rodzaju: „czyńcie sobie ziemie poddaną”. Powołaniem człowieka danym mu w momencie stworzenia jest przekształcanie świata, a więc praca i związana z nią twórczość (produkcja). Wśród różnych efektów ludzkiej pracy i wysiłku zatrzymajmy się przez moment nad tymi, które zostały wprzęgnięte w oddawanie Panu Bogu czci.

Słowo „kultura” wywodzi się od łacińskiego czasownika „colo, colere”, mającego znaczenie: „hodować, uprawiać, pielęgnować, czcić, praktykować (cnotę), zamieszkiwać, dbać, szanować, miłować”. To bardzo ciekawe zestawienie. Tworzenie kultury jest wyrazem szacunku wobec miejsca w którym żyję, czymś w rodzaju opieki pozwalającej wzrastać. Jednocześnie, jeśli nie szanuję tego, co zastałem, ciężko moją twórczość nazywać (prawdziwą) kulturą.

Drogocenny kielich

Poprzez pracę człowiek wytwarza rzeczy materialne. Są one świadectwem kultury, którą tworzy i którą żyje. Oprócz elementów materialnych, mamy także niematerialne – myśl, literatura, muzyka. To wszystko przekłada się na nasz sposób oddawania czci Panu Bogu. Patrząc na historię liturgii, oczywisty jest wpływ kultury danego miejsca i czasu na kształt kultu. Jest to widoczne zwłaszcza w przypadku liturgii Kościołów Wschodnich. Nie chcę tu wchodzić w szczegółowe analizy, ale zachęcić do zastanowienia nad pewnymi trendami, które zdają się przebijać w myśleniu niektórych środowisk. Chodzi o to, jak traktujemy przedmioty wykorzystywane w liturgii – szaty, naczynia, księgi i inne tzw. utensylia.

Jak wszędzie, można spotkać się z postawami skrajnymi. Jedną ze skrajności jest odnoszenie się do tychże rzeczy z czcią niemal boską. Minione epoki zostawiły nam w spadku wiele dzieł sztuki, które ówcześni wykonali i wykorzystywali na Bożą chwałę, nie szczędząc na to ani sił, ani środków. Wiele takich zabytków możemy dziś podziwiać w muzeach – ale czy o to chodzi? Czy takie było ich przeznaczenie? Nie znaczy to, że należy zlikwidować muzea sztuki kościelnej. One są potrzebne. Jednak przeznaczeniem wszystkich liturgicznych przedmiotów jest liturgia, która ma swe zasady, która dopuszcza do posługi różnych ludzi, nie tylko księży. A jednak wciąż zdarza się, że kapłan w procesji wejścia sam niesie (!) kielich, pomimo obecności ministrantów, którzy mogliby to uczynić nawet wcześniej, ale „nie mogą”, ze względu na wartość muzealną i artystyczną tegoż kielicha.

Tym, co nadaje prawdziwą wartość wspomnianemu kielichowi jest fakt, że w czasie Mszy świętej znajduje się w nim Krew Pańska. Uroczyście wnosi się i po proklamacji całuje ewangeliarz, dlatego, że zawiera Słowo Boże. Wszelka „drogocenność” powinna to ukazywać, a nie przysłaniać.

Niedobór formy względem treści

Przeciwna postawa, to nie zwracanie uwag na jakość. Wystarczy to, co mamy pod ręką. Plastikowy kubek zamiast kielicha, karimata zamiast ołtarza, sama stuła nałożona na sportowe ubrania jako strój liturgiczny, telefon jako mszał. To (mam nadzieję, tylko wymyślony) przykład takiej postawy, która powinna nam być zupełnie obca. Jeden z rozdziałów Encykliki „Ecclesia de Eucharistia” nosi tytuł: „Piękno celebracji eucharystycznej”. Troska o nie wyraża naszą cześć wobec Pana Boga, a zarazem zawiera w sobie wielki potencjał ewangelizacyjny.

Kolejnym zagadnieniem jest muzyka. Od najdawniejszych czasów towarzyszy człowiekowi, także w jego życiu religijnym. Tak jest i dziś. Zazwyczaj, nawet jeśli sami nie wykonujemy muzyki, lubimy, gdy „coś nam gra”, zwłaszcza, gdy jest to nasz ulubiony gatunek muzyki. A kiedy możemy chwalić Pana naszym ulubionym gatunkiem muzycznym, to już pełnia szczęścia. Czy aby na pewno? Raczej większość (jeśli nie każdy) kojarzy utwór, będący hitem zeszłego lata „Despacito”. Doczekał się on różnych przeróbek (była wersja pielgrzymkowa, była i oazowa). Niedawno, ten sam los spotkał utwór rodzimego wykonawcy („Miłość, miłość w Zakopanem”). Można powiedzieć – fajnie, wyjście „do świata”, swego rodzaju żart. Ale gdy do piosenki oazy wykorzystujemy melodię, która zasadniczo nie jest nośnikiem katolickich treści, nieraz wręcz przeciwnie (a słysząc melodię, zazwyczaj kojarzymy z nią słowa oryginału), warto zapytać, czy nie brak wierzącym talentu, aby tworzyć „nową kulturę”, która pociąga i fascynuje?

Dzieło Boże, czy nasze?

To jest ważne z tego względu, że zdajemy się mieć ogromny problem z różnorodnością form wyrazu, tak jak byśmy chcieli wszędzie robić to samo: chorał/rock/hillsong/cokolwiek innego na Mszy, na stadionie, na wycieczce, przy ognisku… Można lubić nowoczesny i awangardowy design, ale to nie znaczy, że takie powinny być przedmioty liturgiczne. Można fascynować się stylem barokowym, ale to nie znaczy, że służba liturgiczna ma wyglądać jak aktorzy filmu kostiumowego. Można tworzyć muzykę niezależną, ale to nie znaczy, że innym pomoże ona w skupieniu i modlitwie. Wchodząc w liturgię z całą naszą indywidualnością, mamy tworzyć jedno zgromadzenie, sprawujące jedno „Dzieło” (takie jest znaczenie słowa greckiego słowa „ergon”), które nie należy do nas na sposób wyłączny, lecz jest sprawą całego Kościoła.

W Starym Testamencie Bóg zażyczył sobie, co i jak należy mu ofiarować. Dokładnie ukazał jak ma wyglądać Jego przybytek i obdarzył ludzi zdolnościami, by go takim uczynili. Jednocześnie przypominał, że jeśli te rzeczy zewnętrzne nie wyrażają postawy ludzkiego serca, są nic nie warte. Pan Jezus objawił nam Ojca i ukazał, jakich chce On mieć czcicieli, jak się do Niego modlić. Ustanowił Kościół, który dalej prowadzi Jego dzieło na świecie, w tym także ukazywanie, jak oddawać Ojcu należną Mu chwałę. Naszym zadaniem, pracą dla nas wyznaczoną, jest oddawania Mu chwały zgodnie z Jego, a nie naszym upodobaniem.

ks. Grzegorz Urban