Fatima poza sezonem jest niemal pusta. To dobrze. Można podejść do figury w kaplicy objawień tak blisko, jak tylko pozwala na to niewielki murek, odgradzający ławki dla wiernych od prezbiterium. Jakiś mężczyzna klęczy przytulony do niego, zanurzony w modlitwie. Różaniec delikatnie kołysze się w jego dłoni.

Ogromny plac między sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej i kościołem Trójcy Przenajświętszej jest pusty. Nie są w stanie zapełnić go pojedyncze osoby lub niewielkie grupki pielgrzymujących rodzin. Gdy w Polsce jest środek zimy, w Portugalii słońce na bezchmurnym niebie pozwala poczuć późną wiosnę. To jeszcze nie maj, ale nie ma to żadnego znaczenia. Maryja jest tu zawsze obecna; od czasu, gdy po raz pierwszy ponad sto lat temu prosiła o odmawianie modlitwy różańcowej, gdy obiecała, że w końcu jej niepokalane serce zwycięży.

Odmawiać różaniec? Cóż w tym trudnego? „Musimy dobrze odmawiać swój różaniec, aby otrzymać wspaniałe owoce tej modlitwy. Nie ulega bowiem wątpliwości, że wielu katolików odmawia różaniec, a nie widać, że wpływa to jakoś na ich życie” – wyjaśniał ks. Franciszek Blachnicki[1].

W chwili objawień Matki Bożej, dziesięcioletnia Łucja była najstarsza z całej trójki. Franciszek był o rok młodszy, Hiacynta miała siedem lat. Maryja wybrała na spotkanie z dziećmi skrawek ziemi należący do rodziców Łucji, nazywany Cova da Iria, znajdujący się dwa i pół kilometra od Fatimy na drodze do Leirii. Matka Boża ukazała się na krzewie zwanym ilex, będącym karłowatą odmianą dębu. Krzew miał niewiele ponad metr wysokości. W tym właśnie miejscu znajduje się kaplica objawień. Obecnie jest to zadaszone miejsce, wydzielone z ogromnego placu przeszklonymi ścianami. Są ławki dla modlących się, za niewielkim murkiem ołtarz, kapliczka, a pomiędzy nimi figura Matki Bożej Fatimskiej w szklanej gablocie. Postument, na którym została umieszczona, podobnie jak krzew ilex, ma nieco ponad metr. Figura jest taka, jaką znamy z licznych, rozpowszechnionych wizerunków. A przy tym w rzeczywistości mniejsza, niż można się spodziewać na podstawie medialnych przekazów. Doskonale widać ją z każdego miejsca. Biją dzwony na wieży sanktuarium, jest południe. Do pulpitu podchodzi kapłan i rozpoczyna się Anioł Pański. Za chwilę popłyną stąd w niebo dziesiątki różańca. Jest piątek, odmawiamy tajemnice bolesne. Modlitwa prowadzona jest po portugalsku, a kapłanowi odpowiada wielojęzyczny chór wiernych. Zaskakuje, że mimo różnorodności akcentów, odmiennej melodyki języków, różnej długości słów modlitwy – każde Zdrowaś… i Ojcze nasz kończy się dokładnie w tym samym czasie.

„Warunkiem skutecznej modlitwy jest czystość serca, stan łaski uświęcającej. Wymagane jest przynajmniej pragnienie poprawy życia i postanowienie powstania z grzechu” – poucza Ojciec Blachnicki. „Kto więc jest w stanie łaski, niech modli się na różańcu o wytrwanie w dobrym, a kto jest w grzechu, niech prosi o siłę powstania z niego”.

W styczniowe południe w Fatimie modli się kilkadziesiąt osób. Większość z nich nic o sobie nawzajem nie wie. Można zauważyć księżowskie koloratki, welony i habity różnych zakonów. Są osoby na wózku inwalidzkim i takie, które obok ławki odłożyły kule. Skąd przyjechali, jakie intencje składają w ręce Maryi? Proszą o zdrowie ciała, czy ból przenika ich dusze? Trzymane w ręce różańce mają różne kolory i odcienie. Różne są też zanoszone prośby. Jedna jest natomiast wiara i pewność, że Maryja słucha.

Dzisiaj na pewno sanktuarium także jest puste. Pandemia ogarnęła Europę i strach przed chorobą zatrzymuje ludzi w domach. Zdrowi unikają się nawzajem, chorzy cierpią w samotności. Podczas objawień Łucja wielokrotnie przekazywała Pięknej Pani prośby o uzdrowienie chorych. W zapisach dokumentujących te spotykania można znaleźć taką oto odpowiedź Matki Bożej: „Jednych uzdrowię, innych nie. Trzeba, aby się poprawili i prosili o przebaczenie swoich grzechów. Niech nie obrażają więcej Boga naszego Pana, który już i tak jest bardzo obrażany”. Po ludzku oczekiwalibyśmy obietnicy „uzdrowię wszystkich”. Dlaczego nie taką usłyszano? To pozostanie Bożą tajemnicą. Kolejną tajemnicą fatimską.

Modlitwa różańcowa dobiega końca. Za chwilę rozpocznie się msza święta. Kilka osób z kaplicy objawień po szerokich, białych schodach wędruje do sanktuarium. Tam można nawiedzić groby pastuszków. Do zmarłych w dzieciństwie Hiacynty i Franciszka, po 98 latach ziemskiego życia, dołączyła Łucja. W setną rocznicę objawień Kościół ogłosił zmarłe dzieci świętymi. W tym samym roku zakończył się diecezjalny etap procesu beatyfikacyjnego siostry Łucji, karmelitanki. Przy prostych, kamiennych płytach nagrobnych jest niewielu ludzi. W ławce klęczy zapłakana kobieta; nie sposób choćby się domyślić, jakie potrzeby serca przyprowadziły ją do świętych dzieci. Z pewnością bardzo bolesne. Czy znajdzie ukojenie? Bóg to wie. Dlatego modlitwa w Fatimie nigdy nie ustaje. Oto kolejny pielgrzym chowa różaniec do kieszeni, inny ociera łzy, ktoś obok chowa do kieszeni telefon, którym bezrefleksyjnie wykonywał kolejne zdjęcia na dowód, że był w tak znanym miejscu. Odjeżdżają. W dolinie Cova da Iria, pod portugalskim słońcem, pozostają palące się świece. Ich płomień przemawia językiem modlitwy, który jednakowo jest rozumiany pod każdą szerokością geograficzną.

„Starajmy się więc jak najlepiej odmawiać różaniec (…). Nie zarażajmy się trudnościami. Jeśli będziemy zmęczeni całodzienna pracą i przy różańcu z trudem uda nam się skupić myśli i zwalczyć senność – omówmy go chociaż z wysiłkiem woli i przymusem do końca. W oczach Niepokalanej wielką wartość będzie bowiem miała nasza intencja uczczenia Jej, nasz odruch ufności mieszczący się już w samym wzięciu do ręki różańca i zgięciu kolan, nasz wysiłek woli i trud dla Niej poniesiony”.

Monika Jasina