Słowa „radość” i „raduj” wymienia się we wszystkich księgach Pisma Świętego sto sześćdziesiąt trzy razy. Ta liczba to niemal połowa dni w roku. Czasy mamy trudne. Więc pośmiejmy się chociaż co drugi dzień.

            Pamiętam takie pogodne wieczory na rekolekcjach, podczas których płakałam ze śmiechu. Pamiętam też, jak ks. bp Antoni Długosz z Częstochowy, na moje pytanie o źródło jego zawsze znakomitego humoru odpowiedział: „Bóg mnie kocha. Dlaczego miałbym się martwić?”. No właśnie – dlaczego?

O sobie samym

            Świętej pamięci ks. Piotr Pawlukiewicz taką oto postawił diagnozę: „Pamiętacie, co powiedział Bóg do Kaina? Dlaczego masz smutną twarz? Gdybyś nie zgrzeszył, nie byłbyś smutny. Najgorszym i najpierwszym źródłem naszego skostnienia, zlodowacenia, jest grzech, który prowadzi do smutku, widocznego także na twarzy (…). Przecież każdy grzech będzie odpuszczony, jeśli się uznamy za małych i śmiesznych. Poczucie humoru bardzo nam w tym pomaga”.

            Poczucie humoru – znak firmowy księdza Piotra – w jego wykonaniu było specyficzne, wyrażało dystans do siebie samego i wszelkich ludzkich słabości. A przy tym wielką, szczerą i autentyczną miłość obnażająca ułomności nie po to, by upokorzyć, ale by wzruszyć, usprawiedliwić, rozgrzeszyć. Książka „Czarny humor” to zbiór dowcipów i anegdot wziętych wprost z kapłańskiego życia. Jest zapisem konferencji i spotkań ks. Pawlukiewicza i jego przyjaciela, ks. Bogusława Kowalskiego z szerszą publicznością. Zanim jednak przejdziemy do zabawnych historyjek, warto wnikliwie pochylić się nad częścią zatytułowaną „Zamiast wstępu”. To tutaj autorzy ustawiają czytelnika w odpowiedniej perspektywie do tego, co czeka go kilka stron dalej. „Miejscem, w którym wskrzesza się człowieka i jego radość, jest konfesjonał (…). To jest cudowny kosmetyczny gabinet – całkowicie za darmo, a przywraca istotę szczęścia” – wyjaśnia ks. Piotr. Dlaczego jest to takie ważne? Bez tej pierwotnej radości, darowanej przez Ducha Świętego i wypływającej z czystego serca, można łatwo popaść w pustą wesołkowatość. Poważnie wzrasta też niebezpieczeństwo ośmieszenia bohatera anegdoty. Ta szczególna radość, jaka towarzyszy dobrze odbytej spowiedzi, zbliża nasze życie do Boga i Jego prostej miłości. To chyba właśnie wtedy zaczyna się patrzeć na drobne słabości bliźniego ze wzruszeniem.

O Kościele

            Wiele poważnych pytań zadają autorzy w tej, zdawało by się, lekkiej książeczce. I bynajmniej nieśmieszne refleksje rodzą się, gdy podejmie się rzetelną próbę odpowiedzi na nie. „Czy zdarzyło ci się, ze poszedłeś przed Najświętszy Sakrament i rozradowałeś się? Tak po prostu? (…). Czy mnie samego cieszy Kościół, czy mnie cieszy Bóg, czy rozradowałem się Bogiem? A może ja się nigdy Bogiem nie rozradowałem?”.  Trzeba przyznać, że jednym tchem poruszone są tutaj zagadnienia najcięższego kalibru. Bo jakże ucieszyć się, gdy pełno we mnie wątpliwości i lęku. Być może zasłaniam się, jak Faryzeusze, drobiazgowym wypełnianiem prawa, nie widząc poza nim tej Miłości, której jedynym pragnieniem jest przyjść i zostać.  Ks. Piotr tak o tym pisał: „Nieraz kiedy wchodzimy do kościoła, porywa nas majestat obrazów, innych dzieł sztuki, kazania… Automatycznie staramy się mówić z oratorska poprawnością. Tyle, że to wszystko sprawie, że Bóg staje się wielki i… daleki od nas”. Dla równowagi przywołuje scenę z „Pasji”, gdy Matka Boża niesie naczynie z wodą, a mały Jezus podchodzi i ją ochlapuje. To oczywiście tylko wizja reżysera, ale warto pamiętać, ze św. Jan Paweł II obejrzał film Mela Gibsona i nie znalazł w nim niczego niewłaściwego. Tymczasem ks. Pawlukiewicz w swoim stylu skomentował: „O rety! Ochlapać mamę Pana Jezusa to chyba grzech! Ale do kogo pójdziesz do spowiedzi, Jezu? (…) Nazaret to był taki dom, w którym Najświętszy Sakrament plątał się między garnkami”. Widzisz to? Wierzysz? Nie sposób się nie uśmiechnąć, stając przed monstrancją.

O wiernych

            Na kartach „Czarnego humoru” czytelnik znajdzie cały poczet przepysznie opisanych ludzkich charakterów. Od dziewczątek z kwiatkami, witających biskupów podczas wizytacji, po typów spod najciemniejszej gwiazdy świecącej nad warszawską Pragą. Czy mogą mieć one ze sobą cokolwiek wspólnego? W opowieściach kapłanów, snutych ze wzruszającą miłością do człowieka, tym wspólnym mianownikiem jest prosta wiara i poczucie sacrum. Dziecko z sobie właściwą logiką poucza starszych, że „jak się modli, to się nie przeszkadza”, a drobni pijaczkowie spod sklepu proszą o wypożyczenie ławek, bo „na świętych, kradzionych ławkach pić… No nie wypada…”. Pomiędzy jednym a drugim pojawia się pani z Żyrardowa prosząca o poświęcenie dwóch dużych toreb podróżnych „Bo ci celnicy tak grzebią… Ja troszkę na handelek jeżdżę, żeby tak nie wszystko znaleźli”. Po przeczytaniu tej historii opanowała mnie zawodowa ciekawość, czy celnicy przed pracą modlili się z równie wielką gorliwością, żeby jednak wszystko znaleźć.

            Odrębną kategorią, niezwykle czule opisaną w księżowskich anegdotach, są małżeństwa. Pary z różnym stażem i doświadczeniem życiowym, spotykane podczas wizyt kolędowych lub tak zwyczajnie, po drodze. Czasem „obrywa się” mężom – za ich nieporadność, chodzenie na skróty i wyręczanie się małżonką. „Niech pan odmówi różaniec w mojej intencji” – prosi ks. Bogusław jednego z panów. „Ależ oczywiście, proszę księdza, żona odmówi!” – słyszy w odpowiedzi. A czasem dostaje się żonom, za nadmierną zapobiegliwość i gadatliwość: „Nasza mama potrafi powiedzieć godzinne kazanie, i to bez przygotowania, z przykładami” – chwalił się księdzu pewien młody człowiek. Czytając kolejne opowiadania, o ile nie brakuje nam humoru i dystansu, widzimy w nich siebie i swoich najbliższych. Trzeba przyznać, że jednak jesteśmy dość sympatyczni.

 O kapłaństwie

            Mądrość ludowa twierdzi, że kto umie śmiać się sam z siebie, temu nigdy nie zabraknie powodów do żartów. Ks. Piotr i ks. Bogusław śmiało dzielą się z czytelnikiem własnymi gafami i zabawnymi sytuacjami, w które chcąc nie chcą się wplątywali. Można więc podglądnąć nieogarniętych seminarzystów: „Przepraszam, księże profesorze, a ten wykład to z czego był?” i podeszłych w latach czcigodnych kapłanów: „Był taki stary kanonik, mocno przygłuchy. Siedział w mieszkaniu i nagle piorun huknął. A on: – Proszę!”. A gdy ks. Bogusław obejmował probostwo, ks. arcybiskup – znając skłonności kapłana – uprzedzał: „Jeżeli będą jakieś duże uroczystości pogrzebowe, to proszę nie opowiadać serii kawałów, bo będzie niezręcznie”. Ten sam arcybiskup domagał się świeżych dowcipów, ilekroć spotykał ks. Kowalskiego.

            Nie chodzi o to, by zacytować tutaj wszystkie anegdoty ze zbioru „Czarny humor”. Z pełną odpowiedzialnością odsyłam do książki lub nagrań na płycie. W wydaniu, którego jestem szczęśliwym (i ubawionym) posiadaczem, jest książka i dwie płyty CD. Można więc czytać lub słuchać – jak komu wygodniej. Gwarantuję, że odczytywane nawet wielokrotnie, historie z życia Kościoła wzięte, zawsze jednakowo bawią i wzruszają. I tylko teraz jakby trudniej nieco… Z tego przezabawnego duetu, pozostał samotny solista. Gdy wspominam pogrzeb ks. Piotra, transmitowany z pustego kościoła w czasie szczytu ograniczeń spowodowanych pandemią, zastanawiam się, czy mistrz dystansu i pokory znalazłby w tej sytuacji coś, z czego można się rozradować? Nie pośmiać, nie zabawić, ale tak naprawdę rozradować, jak Jezus w Duchu Świętym… I za ks. Janem Twardowskim powtarzam: „Boże po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty (…) – dzisiaj gdy mi tak smutno i duszno, i ciemno – uśmiechnij się nade mną”.

Monika Jasina