Gdy zapytać oazowiczów, którzy przeszli przez jego ręce, dlaczego tego szczupłego, łagodnego chłopaka nazywają „Goryl”, pewnie niewielu umiałoby wyjaśnić pochodzenie przezwiska. Podczas wakacyjnych rekolekcji w Kątach nosił koszulkę z odpowiednim do pseudonimu wizerunkiem. Na tamtych rekolekcjach, jak na wielu innych wcześniej, odpowiadał za szkołę liturgii. W notatkach oazowiczów, przeglądanych już po odejściu Grzegorza, wiele jest słów o ciszy i milczeniu; Goryl mówił, że tak spotyka się Boga, w ten sposób przychodzi Duch Święty, cisza przed Eucharystią oddziela świat od Nieba, do którego się wchodzi.

Życie
Gdy Grzegorz szedł do Nieba, byli przy nim przyjaciele. Nie wiadomo, czy ich słyszał, czy tylko czuł ich obecność gdy już zapadł w śpiączkę. Z komplikacjami po przeszczepie wątroby walczył niemal przez połowę swego 24-letniego życia; był w szpitalu, gdy jego rówieśnicy przyjmowali na Kopiej Górce błogosławieństwo i krzyż animatorski. Swój krzyż jednak także, choć nieco później, otrzymał. Potem jeszcze przez lata służył w Diakonii Liturgicznej. Na niebieskich klepsydrach napisano, że był świadkiem cierpienia, ale to nie był ani charakterystyczny, ani nawet zauważalny rys jego życia. Wtedy, w Kątach, razem z innymi wędrował na najdłuższe nawet piesze wycieczki, dodatkowo za każdym razem wmawiając wszystkim, że idą do babci. Ufni wędrowcy liczyli, że kiedyś wreszcie do jakiejś babci dojdą… Goryl był mistrzem wkręcania; gdy zaplanowano wyprawę na ognisko, która po znojnym marszu zakończyła się w miejscu, z którego wyruszono (czyli w szkole), on pierwszy z troską doradzał wszystkim by wzięli ze sobą śpiwory, bo na pewno będzie zimno.

Wiara
Grzegorz wiedział, że Bóg jest jego wiernym towarzyszem. Opowiadał, że ma świadomość śladów, jakie pozostawia na swojej drodze idąc razem z Jezusem. Rozumiał też, że życie wiarą jest walką, zadaniem i wyzwaniem zwłaszcza wówczas, gdy nie wszystko układa się tak, jak wcześniej zaplanował. Śmierć w planach młodego człowieka jest najczęściej jedynie abstrakcyjnym pojęciem, ale Grzesiek mówił o sobie, że już dawno powinien nie żyć. Miał świadomość, że w każdej chwili może odejść do Domu Ojca, mimo to jego miłość do Boga nie słabła. Miał również ogromne poczucie wartości, jaką jest wspólnota Kościoła. Wobec powszechnego kryzysu męskości Grzegorz nie wahał się oceniać, że świadome i odpowiedzialne chrześcijaństwo wymaga „męskiej decyzji”. Rozumiał przez to konsekwentny wybór i wierność raz obranej drodze. W jego przypadku, była to droga Ruchu Światło-Życie.

Pożegnanie
W święto Trzech Króli Grzegorz pojechał do Katowic. Nie mógł przegapić święceń biskupa-oazowicza. Dziewiętnaście dni później ks. bp Adam Wodarczyk był w Sarzynie na Podkarpaciu, w rodzinnej parafii Grześka i odprowadzał go na miejsce wiecznego spoczynku. Animatora żegnało dwóch biskupów, moderator diecezjalny i trzydziestu innych kapłanów. Pozostałych uczestników nikt nie był w stanie zliczyć. Na facebookowej stronie Ruchu Światło-Życie Archidiecezji Przemyskiej wrzało od poniedziałku (Goryl odszedł w niedzielę). Warszawa, Kraków, Rzeszów, Leżajsk, Jarosław, Przemyśl – każdy szukał sposobu, by dojechać na czas. Zmotoryzowani zgłaszali wolne miejsca, wynajmowano busy, uzgadniano trasy i godziny. Prawdziwy ruch w Ruchu. Poruszające świadectwo wspólnoty. Na wyraźne życzenie Grzegorza pogrzeb miał charakter paschalny: biały był kolor ornatów i białe kwiaty w świątyni. Rodzina, wierna ideałom zmarłego, prosiła przybyłych, by zamiast kwiatów złożyli datek na cel misyjny.
O ile pogrzeb był szczególnym dniem wspólnoty Ruchu, o tyle wszystko, co działo się wcześniej i później można określić jako najliczniejsze i najgłębiej przeżyte rekolekcje. Mimo ogromnego smutku, jakim napełniło bliskich i przyjaciół jego odejście, wśród osób znających Grzegorza lepiej lub gorzej dominował ten właśnie – przez niego przykazany – rys paschalny. Komentarze internetowe (z których zresztą zaczerpnięto podtytuł) konsekwentnie wskazywały kierunek, jaki swemu życiu nadał Goryl: ku Niebu. Były też prawdziwym credo, streszczonym do krótkiego „do zobaczenia”. Zatem – do zobaczenia, Grzegorz.