Niedawno zapytałam koreańską studentkę pierwszy raz odwiedzającą Polskę, co w naszym kraju uznaje za diametralnie różne od rzeczywistości w jej ojczyźnie? Odpowiedziała, że jest to widok rodzin spędzających wspólnie czas w parkach i miejskich ogrodach. Na zieleń w koreańskich miastach nie ma miejsca; kraj o powierzchni trzykrotnie mniejszej od Polski liczy 52 mln mieszkańców. Jeśli zaś chodzi o rodzinne, popołudniowe aktywności, są one w zasadzie niemożliwe. Dorośli pracują bardzo długo, a dzieci i młodzież, poza zwykłymi lekcjami w szkole, do późna uczestniczą w zajęciach dodatkowych.

W odpowiedzi młodej Koreanki pobrzmiewały podziw i tęsknota, za takim spędzaniem czasu, jaki zaobserwowała w Polsce. Jednak co by zobaczyła, gdyby przyglądała nam się dłużej lub w innym miejscu, niż uznawane za najbardziej tradycyjne, południowo-wschodnie rejony kraju? W roku 2020 zawarto nad Wisłą 145 tys. małżeństw, jak policzono, było ich o 38 tys. mniej, niż rok wcześniej. Wciąż jeszcze małżeństwa wyznaniowe (w obecności kapłana) stanowią istotną większość; na Podkarpaciu w roku 2019 na każde 100 związków w ten właśnie sposób zawarto aż 73. Statystycy podkreślają relację pomiędzy liczbą zawieranych małżeństw i liczbą urodzeń, jednak obecnie w Polsce ponad 25% dzieci rodzi się ze związków poza małżeńskich (na marginesie, w Korei jest to do dziś wydarzenie niemal skandaliczne). W ubiegłym roku rozwiodło się ponad 50 tys. par, i było to na szczęście 14 tys. mniej niż w roku 2019. Jednak w tych właśnie rozbitych rodzinach wychowywało się 55 tys. dzieci poniżej 18 roku życia.

Tych rodzin nie widać już w parkach i ogrodach. Co czeka dzieci? Jeśli nie czas spędzony z rodzicami, to w najlepszym razie zorganizowane przez fachowców zajęcia, zapełniające popołudnia. W najgorszym zaś samotność wśród tłumu wirtualnych znajomych. Można będzie spotkać je w wielu miejscach, ale nie z mamą i tatą na niedzielnej Eucharystii. Dlatego gdy dzisiaj pytamy o obecność młodych w Kościele, powinniśmy uważniej przyjrzeć się danym. To tylko cyfry, jednak rosną i należy rozważyć, co się za nimi kryje i do czego prowadzą. „Przez wiele wieków Kościół w ogóle nie martwił się o dzieci, o młode pokolenie (…). Działo się tak dlatego, że rodzina chrześcijańska spełniała funkcje katechumenatu. Rodzice przez to, że sami żyli jako dojrzali chrześcijanie, wdrażali w takie postawy swoje dzieci” – pisał ks. Franciszek Blachnicki.

Sprawy dzisiaj źle się mają i zauważył to już kilkadziesiąt lat temu założyciel Ruchu Światło-Życie. Dlatego zaproponował specjalną drogę formacyjną dla małżeństw sakramentalnych, które dzięki niej mają szansę stać się Domowym Kościołem, miejscem wzrostu świętości rodziców i powierzonego im potomstwa. W archidiecezji przemyskiej blisko 900 par podejmuje obecnie trud takiej formacji. Jest zatem nadzieja, ze za kilkanaście lat nie będziemy patrzeć na jakiś inny kraj z podziwem i tęsknotą.

Monika Jasina

Tekst ukazał się w 23. numerze „Niedzieli Przemyskiej” (6 czerwca 2021 r.)