(2 kor 9,6-8) Dzisiaj o tym, jak przekształcić dawanie w autentyczny gest miłości.
Pan Bóg zaprasza mnie już na początku do przyjrzenia się mojej otwartości serca. Czy jest ona pełna na miarę moich możliwości, czy może – jeśli pragnę dawać – pojawia się w głowie kalkulacja, czy to się opłaca. Inna myśl jest też taka, żeby czasem kogoś za bardzo nie przyzwyczaić do mojej dobroci. Wtedy zawsze to jest pływanie po powierzchni. Jako uczennica Jezusa mam wchodzić w głąb, poznawać ludzkie historie, ich potrzeby, pragnienia i próbować im zaradzać. Dość często słyszę: „Co ty możesz dać drugiej osobie jako ktoś, kto sam potrzebuje pomocy w codziennym funkcjonowaniu?”. Dobrze wiem, że dać można nie tylko pieniądze, ugotowany obiad czy posprzątany dom. Dużo ważniejsze jest zrozumienie, ofiarowany czas, wysłuchanie, ale połączone z zaangażowaniem mojego serca. Mam doświadczenia, że coś takiego potrafiło zmienić całą perspektywę i wlać tyle nadziei, że to niosło potem przez dłuższy okres.
Dziękuję Ci Panie, który przychodzisz, by uczyć mnie bezinteresowności. Co zostanie zapamiętane w dawaniu? Spontaniczność i radość, której nie można udawać. Pamiętam gesty i ludzkie uśmiechy, nawet sprzed lat, i mocno wierzę, że to było inspirowane przez Ciebie. Podobnie chcesz pobudzać mnie do tego, by szukać sposobów pomocy. Naucz mnie reagować na te subtelne przynaglenia. Niestety bardzo często, jeśli chcemy czynić dobro, może pojawić się pokusa zastanawiania czy warto ze względu na to, że ja muszę coś poświęcić, stracić w jakimś stopniu. Gdy zaczynam analizować dane wydarzenie i wychodzi na plus cieszę się, bo miałam szansę nauczyć się czegoś więcej. Natomiast przymuszenie jest pozytywne tylko wtedy, jeśli sama staram się zobaczyć w tym coś, co może mi pomóc w moim rozwoju. Czasami lęk potrafi zablokować mnie bardzo skutecznie przed zrobieniem kroku naprzód. Dlatego bądź uwielbiony Panie, który ciągle przypominasz mi, że mam iść i przynosić owoc. Amen. Błogosławionego dnia.
an. Katarzyna Nowakowska