Mieszkam w mieście powiatowym średniej wielkości, które nie było miastem wojewódzkim przed reformą administracyjną zmniejszającą liczbę województw z 49 do 16, nie pełni też funkcji stolicy diecezji. W granicach miasta mamy sześć kościołów parafialnych, w tym dwa w samym centrum. Rejon Domowego Kościoła obejmuje całe miasto i przyległe tereny rolnicze i leśne, rozciągając się wzdłuż osi północ-południe na jakieś 30 kilometrów.
Moje dziesięcioletnie doświadczenie domowokościołowe ogranicza się do podanego obszaru, nie licząc lektury materiałów formacyjnych i kilku rekolekcji organizowanych przez inne diecezje. Mam świadomość, że zapisane poniżej obserwacje i uogólnienia mogą komuś wydać się nietrafione, spóźnione lub nieprzystające do sytuacji Domowego Kościoła w innych rejonach kraju, że o zagranicy nawet nie wspomnę. Proszę zatem potraktować moją wypowiedź w kategoriach świadectwa, subiektywnego, z mojej „żabiej” perspektywy, ciężkostrawnej – jak się domyślam – dla osób wykształconych, kulturalnych i z dużych ośrodków.
Służ darami, jakie otrzymałeś
Cztery lata temu Domowy Kościół powierzył w moje ręce prowadzenie rejonowej Diakonii Komunikowania Społecznego. Wręczono mi opasłą Kronikę dokumentującą historię rejonu, poproszono o kontynuowanie pracy poprzez sporządzanie relacji pisemnych i fotograficznych, wysyłanie ogłoszeń, współpracę z innymi ludźmi i wciąganie ich do służby w Diakonii.
W tamtym czasie telefon, sms i maile stanowiły podstawowe narzędzia komunikowania. Para rejonowa miała rozdzielnik do hurtowej wysyłki sms-ów do wszystkich, z którego zresztą nadal korzysta. Ktoś powie „i wystarczy, każdy wie co ma robić”. Nie zgadzam się z taką opinią. Nie jesteśmy formacją siłową, która otrzymuje rozkaz z góry i ma „zameldować o wykonaniu zadania, a o trudnościach nie meldować”.
Wiadomo, że poprzez sms nie da się wysłać długich wiadomości. Poza tym, niektóre sieci mają problemy z odbiorem wiadomości multimedialnych, na przykład zdjęć. Widząc te ograniczenia, w pierwszym okresie postawiłem na pocztę elektroniczną. Uzupełniłem istniejący rozdzielnik mailingu i wysyłałem różne informacje w formie ogłoszeń o wydarzeniach w mieście i okolicy, mogących zainteresować wierzącego odbiorcę, jak pokazy filmów, prelekcje i koncerty, nabożeństwa, pielgrzymki, o których znaczna część adresatów mogłaby nie dowiedzieć się z innych źródeł.
Trafiłem na ścianę
Natrafiłem na „opór materii” w postaci ludzkich przyzwyczajeń i oczekiwań. Niektórzy rzadko zaglądają do poczty, nawet się tym szczycą, inni traktują komputer jak telewizor, w którym coś się pokazuje, ale bez wpływu na ich życie. Wielu oczekuje osobistego kontaktu, żeby zwrócić ich uwagę na jakiekolwiek wydarzenie. Byłem sfrustrowany, miałem wrażenie, że wysyłka mailingu jest jak wrzucanie śmieci do zsypu, bez reakcji zwrotnej.
W czasie rozmów osobistych dostrzegłem oczekiwanie osób potencjalnie zainteresowanych, że ktoś do nich zadzwoni, poinformuje, zachęci, przekona a nawet pomoże w organizacji dojazdu i powrotu. To jest wykonalne na pewnym etapie, możliwe do załatwienia osobiście czy telefonicznie, gdy liczba spraw do przekazania i osób do kontaktu nie jest duża.
Jeżeli chcemy czegoś więcej, to telefon staje się narzędziem mało wydajnym i zwyczajnie nie wystarcza czasu, aby wszystkich obdzwonić czekając, aż ktoś łaskawie odbierze, albo że włączy telefon po wyjściu z kościoła. O, święta cierpliwości! Poza tym rozmowy kosztują, a ja nie korzystam z dofinansowania z DK.
Koleżanka z kręgu zapraszała mnie kilkakrotnie do Messengera – aplikacji na smartfon, ale zwlekałem, nie widząc w tym narzędziu nic ponad kolejny komunikator do wymiany informacji towarzyskich i plotek, czyli do wzajemnej adoracji. Nie widziałem takiej potrzeby, nie umiałem z niego korzystać, odczuwając niechęć do nowości, zwłaszcza nachalnie reklamowanych.
Co mnie przekonało? Przyjrzałem się jak to działa.
Messenger tworzy wiadomości podobnie jak sms, ale o wiele bardziej unowocześnione:
- bez trudu przesyła zdjęcia, nawet po kilkanaście za jednym kliknięciem,
- adresatem może być indywidualna osoba, lub cała grupa, wtedy każdy członek grupy widzi wiadomość,
- każdy może tworzyć grupy,
- każdy członek danej grupy może zapraszać do niej kolejne osoby,
- każdy z członków grupy może łatwo skomentować otrzymaną wiadomość i widzą to wszyscy członkowie grupy. To buduje więź w grupie, jest wreszcie sprzężenie zwrotne, którego tak mi brakowało,
- nadawca widzi czy adresat odebrał już daną wiadomość, zaś działając w grupie widzi ikonki osób, które otworzyły jego wiadomość. Zatem nie może wymagać działania od osób, które jeszcze nie odebrały, ale wie kogo ma ponaglić inną drogą, np. przez sms czy telefonicznie. To kluczowe zagadnienie, gdy grupa ma podjąć jakieś konkretne działania,
- członkowie grupy też widzą kto odebrał którą wiadomość, a kto jest klika dni „do tyłu” z odbiorem,
- mając dostęp do WiFi, korzystanie z Messengera jest bezpłatne,
- jest wolność wyboru, każdy może opuścić grupę w dowolnym momencie,
- osoby uprawnione w grupie (administratorzy) mogą blokować lub usuwać niesfornych członków. Jest to ostateczne narzędzie przywracania porządku w grupie, z mojego doświadczenia dotąd niewykorzystane,
- jest możliwe korzystanie z Messengera bez Facebooka, czyli dla osób niemających konta na fb, obawiających się o swoją prywatność.
Do dzieła!
Gdy to zrozumiałem, zabrałem się ostro do roboty, tworząc kolejne grupy messengerowe o charakterze zamkniętym, to znaczy tylko zaproszone osoby widzą treści publikowane w danej grupie.
Istnieją trzy grupy DK (dwa rejony plus muzyczna), dwie grupy parafialne (różnych parafii), grupa Odnowy, Różańca Publicznego, dwie grupy trzeźwościowe o różnym zasięgu terytorialnym, grupa osób jeżdżących na mszę z modlitwą o uzdrowienie, grupa weteranów ruchu oazowego nienależących do DK i grupa pielgrzymkowa piesza, skupiona wokół kultu patrona naszego regionu.
Po pewnym czasie od założenia grupa zaczyna żyć własnym życiem, co mnie bardzo cieszy. Ludzie publikują różne informacje, własne i pozyskane, np. zdjęcia, filmiki, czasem żarty, a ja z zachowaniem roztropności kopiuję je do innych grup, według własnej oceny zainteresowania danej grupy.
Spotykając kogoś znajomego, pytam czy korzysta z Messengera i czy chciałby dołączyć do jakiejś grupy, bo jestem przekonany o korzyściach odniesionych przy budowaniu społeczności tą drogą. Moje doświadczenie jest takie, że część osób bardzo szybko wykorzystuje nowe możliwości i włącza się w wymianę informacji, część korzysta w sposób bierny, a innych trzeba długo namawiać i to z różnym skutkiem. Obecna sytuacja izolacji domowej sprzyja kontaktom przez media społecznościowe, pomagając przetrwać czas rozłąki fizycznej. Epidemia skazuje nas na internetowe katakumby, nie tylko katolików. Dobrze, że powstał i działa Internet. Dwadzieścia lat temu to wszystko było w powijakach.
Pomyślałem sobie, że teraz, gdy ludziom zaczyna doskwierać domowa izolacja, mamy najlepszy czas, aby zachęcić niezdecydowanych. Niezależnie od tego, czym się ona skończy, czy przeżyjemy, czy nie…warto powalczyć o dar wzajemnej obecności, nawet w tej okrojonej, internetowej formie. Być może, ktoś już o tym pomyślał wcześniej i na łamach jakiegoś katolickiego medium opublikował zachętę do budowania społeczności internetowych. Nie wiem, nie spotkałem takiego tekstu, ale też i nie szukałem, dlatego pozwoliłem sobie sporządzić niniejszy instruktaż i podzielić się realiami mojej służby Domowemu Kościołowi.
Komu starczyło cierpliwości, aby doczytać do tego miejsca, może odnieść wrażenie, że oto mamy happy end i wszyscy odtąd będą żyli długo i szczęśliwie. Tak niestety nie jest i to nie z powodu zagrożenia zewnętrznego (np. epidemia) ale z banalnego powodu, jakim jest ograniczony dostęp do zaawansowanej techniki. – Człowieku, o czym ty mówisz, jaka zaawansowana technika?! Dziś każdy ma smartfon i nie takie bajery, jak Messenger.
Może wykształceni ludzie w dużych ośrodkach tak mają, ale nie u nas na prowincji. Nie tyle chodzi o biedę, że kogoś finansowo nie stać. Główną przyczyną jest zaawansowany wiek wielu małżeństw, czasem słaby wzrok albo spracowane dłonie, niezgrabnie radzące sobie na drobnej klawiaturze.
Czy to zaowocuje Domowym Kościołem dwojga prędkości?
Owszem, młode małżeństwa dołączające do DK nie mają z tym problemu, no może tylko taki, że ktoś przyzwyczaił się do innego komunikatora niż Messenger, tam ma znajomych i nie chce tego zmienić. O ile 97% małżeństw naszego rejonu ma telefon komórkowy, to już tylko 62% odbiera maile i tylko 30% korzysta z Messengera*. Mamy więc problem dostępności techniki, albo wykluczenia cyfrowego, jak kto woli.
Ktoś uczony w Piśmie podsumuje, że do zbawienia potrzebna jest łaska i współpraca człowieka z łaską, a nie nowoczesne techniki multimedialne. Zgoda, nie będę się spierał.
Powiem tylko, że spodobało się Bogu zbawiać nas, ludzi, jako wspólnotę, w której uczymy się sobie pomagać, a każdy służy innymi darami, bo nie ma dwóch jednakowych ludzi. Jak realizować te zadania, gdy jest się odciętym przez kordon sanitarny?
Potrzebna jest jakaś forma łączności i to nie tylko duchowej!
My postawiliśmy na Messenger i na żywym organizmie Wspólnoty testujemy, jak to działa. Poprosiłem członków grup o własne komentarze i zamieszczam je poniżej.
* * *
Już po napisaniu tego tekstu otrzymałem (dzięki członkostwu w grupie DK!) artykuł z portalu gosc.pl „Kilka wyzwań dla polskich katolików” z podrozdziałem „Zaniedbania sfery medialnej”, z którego** przytoczę trzy zdania:
Sama transmisja liturgii nie wystarczy. Dlatego mając teraz czas, możemy wszyscy, duchowni i świeccy, przemyśleć odważne wejście w Internet, coraz bardziej obecny w życiu ludzi. Trzeba łączyć siły, wzajemnie się inspirować, pomagać.
Wojciech Winnik
*) dane z czerwca 2019.
**)www.gosc.pl
Komentarze
Nigdy nie zastanawiałem się nad tym od takiej strony, jak to ująłeś. W myśl zasady: jest osoba odpowiedzialna za komunikowanie społeczne i super wie co ma robić….. Gdy chodzi o rozsyłanie rożnych informacji za pomocą Messengera, to fajna sprawa, jeszcze lepszą jest bycie w grupie, w tym przypadku Domowego Kościoła. Czasem jest nostalgicznie, a czasem, jak to mówią, ,,dzieje się”.
Dobrodziejstwo takiej formy dostrzegam; zdarzyło mi się już parę razy, że na Messengerze zobaczyłem wiadomość o filmie. Film można kolokwialnie powiedzieć niszowy lub o tematyce religijnej, moralnej ect. gdzie nawet Miejski Dom Kultury nie daje plakatu na tablicę osiedlową. MDK, jeśli dostanie film do dystrybucji, puszcza go jako tzw. zapchaj dziurę, a tu dostaję info i w miarę wolnego czasu korzystam. Tak samo jest z różnymi zdarzeniami, projektami etc…
A tym trafianiem na ścianę ludzkich przyzwyczajeń, a raczej bym powiedział próżności… Zawsze znajdą się ludzie, którzy lubią, jak się ich zaprasza, poświęca szczególną uwagę, wręcz mówiący: ,,no zachęć mnie” albo „no jeszcze niedostatecznie czuję się zaproszony” :)
Myślę, że nie warto sobie nimi za bardzo głowę zawracać, a robić swoje!
Dostęp do zaawansowanej techniki i problem z tym związany podwójnej prędkości małżeństw DK w jakimś stopniu istnieje i będzie istniał. Sam dostrzegam, że w dobie pędzących z „prędkością światła” technologii nie nadążam. Problem w tym, żeby tych małżeństw nie stracić z pola widzenia.
Piotr
Ja też egoistycznie często korzystam, przesyłam twoje informacje z grupy DK na naszą grupkę kręgową ;-) żeby inni mogli się zapoznać! Niestety nie jestem tak na bieżąco, żeby was ubogacić, czy zaproponować coś, czego byście już nie wiedzieli. Teraz, mimo tego, co słyszysz i czytasz w mediach o zdalnym nauczaniu i nieróbstwie nauczycieli, ja od 7 do 23 z przerwą na modlitwę i Mszę św., siedzę nad laptopem, komórką i szukam różnych materiałów, wysyłam, prowadzę zdalne lekcje przez komunikatory i od 15 poprawiam setki zadań, projektów, matur próbnych itp. Ale (dzięki również Tobie) wiem gdzie mam Msze św., nabożeństwa wielkopostne, jestem na bieżąco z apelami biskupów i Kościoła itp. Oczywiście dzielę się tym z koleżankami i kolegami z pracy, którzy najczęściej nie są tak poinformowani.
Krystyna
Dla mnie grupa DK na Messengerze ma sens, jeżeli nie jesteśmy na niej oceniani. Jednak zauważam, że wiele osób waha się wyrażać swoje opinie, aby nie narazić się na śmieszność czy atak. W prowadzeniu takiej grupy należy być bardzo delikatnym i chcieć zrozumieć zdanie drugiej osoby, a nie forsować tylko swoje jedynie (nie zawsze) słuszne zdanie.
Grupa mesengerowa w tych czasach może być narzędziem bardzo trafionym, aby dotrzeć do osób DK w zależności od treści, jakie miała by przekazać. Mogłaby służyć do dzielenia się swoimi zobowiązaniami czy regułą życia… tylko czy osoby dzielące nie bały by się otworzyć przed większą liczba osób, niż na spotkaniu kręgu?
Ja osobiście przez pięć lat formowałam się w innej wspólnocie a od trzech lat jestem w Domowym Kościele. Wszędzie są wspaniali ludzie, ale Jezus prowadzi nas takimi drogami, którymi może sami byśmy nie poszli. Dziękuję Bogu za każdą osobę, która uczy mnie pokory i choć często się buntuję, to jestem pewna, że Bóg działa w DK i chce nas odnawiać stwarzając wszystko nowe, przemieniać nasze myślenie aby wymagać od siebie i innych. Miłość jest wymagająca.
Anna
Od kilku miesięcy na Messengerze funkcjonuje grupa wspólnoty, do której należę. Przed jej utworzeniem, tym komunikatorem posługiwało się około 20 osób ze wspólnoty. Wcześniej były sygnały, żeby w tym temacie coś zrobić, ale jakimś trafem nie doszło to do skutku. Autor artykułu zachęcił nas i zaproponował pomoc w tworzeniu grupy. Samo zadanie technicznie nie było trudne jednak, co pokazuje nasz przypadek, potrzebowaliśmy bodźca z zewnątrz.
Chociaż podstawowym celem, dla którego utworzono grupę, była możliwość szybkiej komunikacji, to pierwszą reakcją na jej utworzenie był entuzjazm do dyskusji i radość z „przebywania” ze sobą, chociaż na odległość. Uznaliśmy, że nie samą modlitwą żyje wspólnota. Umieszczaliśmy zdjęcia i film z życia wspólnoty i nie tylko, potrafiliśmy się z siebie śmiać, prowadziliśmy rozmowy, po których, niejednokrotnie dochodziło do konstruktywnej krytyki czy sporu. Właśnie przez dyskusje i spory mogliśmy odkryć swoje słabe i mocne strony, jako osoby realizujące wspólne cele.
Jednak podstawowym warunkiem dobrego funkcjonowania grupy jest określenie reguł i dyscyplina jej członów. Błędem jest założenie, że potrafimy znaleźć umiar w przekazie, niekoniecznie ważnych informacji (np. linków, zdjęć itp.) zwłaszcza teraz, w dobie izolacji. Właśnie w tym gąszczu informacji, bywało, że umykały nam te ważne.
Niemniej jednak grupa działa i to, w jaki sposób wykorzystamy z pozoru „zwykły” komunikator, jakim jest Messenger, zależy wyłącznie od nas. Sam pomysł powstania grupy wspólnoty uważam za udany.
Iwona
Czym jest wirtualna wspólnota w czasie pandemii? No właśnie… Nikt się jeszcze półtora miesiąca temu nie spodziewał, że z powodu zagrożenia koronawirusem będziemy zamknięci w swoich domach, pozbawieni realnego kontaktu z krewnymi, wspólnotą, możliwości wyjścia do lasu, na plac zabaw, swobodnego spaceru… Nikt z nas, wierzących pewnie nie wyobrażał sobie, że w tak ważnym czasie Wielkiego Postu nagle nie będzie mógł uczestniczyć w Eucharystii, że ograniczony zostanie dostęp do sakramentów, a pogrzeb bliskich osób będzie ograniczony do obrzędów nad grobem… Owszem, słyszeliśmy, że gdzieś tam, we Włoszech… zamknięte kościoły, ksiądz odprawiający Eucharystię przy zamkniętych drzwiach ale nikt chyba nie wierzył, że tak będzie u nas, że za chwilę my też będziemy przeżywać taką próbę. Sama nie dowierzałam, gdy pojawiły się pierwsze doniesienia na ten temat z Włoch. Pisałam do znajomego księdza pracującego w Rzymie, czy to prawda, kontaktowałam się z moim bratem, który jest księdzem w Chorwacji, czy rzeczywiście takie obostrzenia są zastosowane we Włoszech? Z niedowierzaniem i ogromnym zaskoczeniem przyjmowałam tę prawdę. Bo okazało się, że tak.
Jeszcze wtedy nie myślałam, że za chwilę będziemy również tego doświadczać. W swoim zadufaniu i pewności siebie myślałam – jak to? Od wieków ludzie w trudnych sytuacjach uciekali się do Boga, to w kościele przy Bogu na kolanach wypraszali ochronę i potrzebne łaski. Jak wielka była moja pycha. Z każdym kolejnym dniem pojawiało się coraz więcej informacji na temat koronawirusa, często dramatycznych doniesień z Włoch. Nagle to, co tam się działo, zaczęło powoli docierać do świadomości wielu z nas, już nie gdzieś tam, ale coraz bliżej, tuż za naszą granicą, być może za chwilę już u nas, a może nie za chwilę ale już .
Dosłownie dzień przed ogłoszeniem kwarantanny, w naszym kościele parafialnym była całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu. Skorzystałam z sakramentu spowiedzi, miałam okazję do adoracji. Myślę, że był to dla mnie czas przygotowania. Bo oto nagle okazało się, że już, że u nas również; najpierw ograniczenie do 50 osób na Eucharystii, za chwilę do pięciu. Ograniczony dostęp do sakramentów.
I wielkie wyzwanie dla mojej rodziny, a przede wszystkim dla nas, rodziców ósemki dzieci, w tym szóstki wychowywanych w naszym Rodzinnym Domu Dziecka. Dzieci wychowujemy sami, bez pomocy rodziny, ponieważ mieszka daleko, przy wielkim wsparciu przybranych cioci i wujka, którzy traktują nas jak swoje biologiczne dzieci. Są oni dla nas wielkim darem od Boga, szczególnie bliskim nam z powodu wspólnego formowania się przez blisko 10 lat w Kręgu Domowego Kościoła. Ciocia od dwóch lat zmaga się z chorobą nowotworową ale zawsze służy dobrą radą i wsparciem jeśli tylko siły jej na to pozwalają.
To, co do tej pory tak oczywiste, łatwo dostępne i naturalne, jak wspólny rodzinny udział w niedzielnej Eucharystii, regularne korzystanie z sakramentów, czasami msza św. w tygodniu, nagle staje dla nas pod znakiem zapytania. Bo miejscowość mała, ograniczenie tylko do 50 osób, ale czy nie narazimy się w ten sposób na chorobę? Jakie decyzje podjąć? Zdać się całkowicie z ufnością w Opatrzność Bożą, że nic się nie stanie, czy jednak zachować ostrożność w tej kwestii i potraktować udzieloną dyspensę jako dar, możliwość chronienia siebie i bliskich z możliwością udziału w niedzielnej Eucharystii za pośrednictwem mediów? Wielkie rozterki i dylematy. Czy to nie będzie tchórzostwo? Czy nie zdradzam jak Judasz albo nie zapieram się jak Piotr…
Ludzki lęk i duchowe wyzwania. Pomaga rozmowa za pośrednictwem Internetu z mądrym kapłanem, który z racji tego, że już w tym uczestniczy, bo mieszka we Włoszech gdzie wirus szaleje, zaleca dużą ostrożność, posłuszeństwo i stosowanie się do zaleceń hierarchów Kościoła, widząc w tym mądrość. Każe też przepędzać trudne myśli, które pojawiają się wprowadzając zamęt i niepokój w duszy.
Zapada decyzja, zostajemy w domu. Drogę krzyżową odprawiamy z dziećmi w domu, „pielgrzymując” po pokojach z krzyżem w rękach dzieci. Dzieci czytają specjalnie dla nich przygotowane rozważania, widać, że są skupione, przeżywają…
Pierwsza niedzielna Eucharystia rodzinna w domu jest dla mnie trudna. Wszystko przygotowane: odświętne ubrania, biały obrus na stoliku, zapalona świeca, przygotowane Pismo Święte. Msza Święta z jakże bliskiej nam zawsze Jasnej Góry, odwiedzonej zresztą w czasie tegorocznych wakacji. Maryja spoglądająca na nas z ikony. Skupienie młodszych i starszych dzieci, moje wzruszenie, łzy… A później radość ze wspólnego uczestnictwa we Mszy Świętej i tęsknota za realną obecnością przy Panu w kościele.
Kolejne dni, czas płynie, kolejne obostrzenia. Nasza codzienna modlitwa rodzinna koronką, modlitwa osobista, „domowa” Droga Krzyżowa, wspólna internetowa lub telewizyjna Msza Święta. A w tym czasie „internetowe” towarzyszenie naszej rodzinie znajomego Kapłana, jego codzienne rozważanie Słowa Bożego oraz obecność w messengerowej Grupie Domowego Kościoła. Nagle okazuje się, że pomimo wielu obowiązków domowych, szkoły w domu, całego zamieszania „okołodomowego” znajdujemy czas, żeby przeczytać dobry artykuł, podzielić się dobrem, które znaleźliśmy w sieci lub mądrym, krzepiącym słowem czy nagraniem usłyszanym od innych.
Tak, to prawda, że w naszej grupie jeszcze jest nas mało, że nie wszyscy nasi członkowie z racji wieku korzystają z mediów społecznościowych. Chociaż jak to się mówi, dla chcącego nic trudnego. Przykładem niech będzie moja 83-letnia Mama, która od roku ma konto na fb założone przez wnuka i jest tam osobą bardzo aktywną. Ostatnio regularnie przesyła nam poprzez messengera linki do transmisji z nabożeństw i Mszy św. z jej parafii.
Myślę, że to, że możemy mieć możliwość kontaktu z bliskimi, znajomymi, przyjaciółmi ze wspólnot poprzez sieć internetową, że znajduje się ktoś kto chce poświęcać swój czas dla innych, prowadząc takie grupy, dzieląc się ważnymi treściami, to jest dla nas wielki dar. Wiemy, że jest ktoś, gdzieś tam, kto myśli podobnie, dla kogo ważne są te same sprawy i treści. Dla kogo ważny jest Bóg, który daje nam wspólnotę jako drogę do zbawienia.
Być może nie jesteśmy sobie jeszcze bardzo bliscy, brakuje nam więzi między sobą , nie znamy się dobrze, ale ta wspólna obecność w wirtualnej rzeczywistości i to, że ktoś się z nami dzieli ważnym dobrem jest zaczątkiem drogi, która w obecnej sytuacji jest szansą na realizację naszego życia we wspólnocie Domowego Kościoła. W tej chwili można mieć nadzieję, że z braku możliwości spotkań w kręgu, gdy zbliżymy się do siebie w tej przestrzeni, będzie to pomoc dla wielu osób, które w tej chwili czują się „odcięte” i pozbawione wspólnoty. Wszystko zależy od chęci i zaangażowania jej członków.
Dobrze wykorzystajmy dany nam czas, czas szczególny, jakże inny od dotychczas przeżywanego. Dzielmy się dobrem, okazujmy miłość naszym bliskim. Pan Bóg z każdej sytuacji potrafi wyprowadzić dobro, o czym wielokrotnie przekonaliśmy się z mężem w naszym życiu rodzinnym.
Daje nam też szansę na spotkanie ze sobą w innej formie. Pomyślmy: jeszcze 15,20 lat temu byłoby to niemożliwe, może dlatego jest właśnie tak i teraz. Ten czas też jest nam dany po coś. Może po to by docenić, zatęsknić… Doceńmy to, co mamy i z nadzieją oczekujmy na to, kiedy klękając z naszą wspólnotą w kościele będziemy mogli wyznać z wiarą „Pan mój i Bóg mój”.
Agnieszka