Pamiętam ze szkoły mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. Na przykład wartość liczby Pi, twierdzenie Pitagorasa i jak policzyć do dziesięciu po niemiecku. Niezbyt mi się to przydaje na co dzień, jednak weszło jakoś do głowy i zostało na lata. Ostatnio, pomagając synowi w przygotowaniu do sprawdzaniu, przypomniałam sobie jeszcze odmianę przez przypadki. Odkurzenie wiadomości z ulubionego „od zawsze” języka polskiego skłoniło mnie do przemyślenia różnicy między celownikiem i biernikiem. Nie chodzi mi przy tym o utrwalające wiedzę ćwiczenia z gramatyki, ale o to, co niesie ze sobą użycie słowa z taką lub inną końcówką fleksyjną. „Wierzę w Boga” – mówimy co najmniej raz w tygodniu, wypowiadając Credo; jak często zdarza się nam mówić „wierzę Bogu”? Przecież to dwie różne rzeczy!
„Wielu spośród chrześcijan pojmuje wiarę podobnie jak ateiści. Wiara jest dla nich pewnym sądem intelektualnym, pewnym stwierdzeniem o istnieniu Boga. (…) Katolicka nauka o wierze wyraźnie stwierdza, że wiara z istoty swej łączy się z pewnością. (…) To, co Bóg powiedział, jest przedmiotem wiary. Bóg nie może się mylić, ani też nikogo wprowadzać w błąd, czyli nie może kłamać. Jeżeli wiem, że to Bóg powiedział, to moja postawa wobec niego może się wyrażać tylko w wierze nie dopuszczającej żadnej wątpliwości” – wyjaśniał ks. Franciszek Blachnicki.
Nieco później, w tej samej wypowiedzi dodaje, że mamy prawo badać i rozważać, czy konkretne słowo lub natchnienie pochodzi od Boga, czy dobrze je rozumiemy, czy brzmi dokładnie tak, jak chciał tego Bóg. Przyzwolenie na poszukiwanie pokazuje, że do pełnego zaufania można dojść na drodze rozumowej, intelektualnej, np. poznając coraz lepiej i dokładniej Słowo Boże. Nie jest to myśl szczególnie nowoczesna, bo już św. Hieronim ponad 1600 lat temu mówił, że nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa. To oczywiste, że nie sposób ufać obcemu.
Czy są inne ścieżki wiodące nas do celu-celownika, czyli wiary Bogu? Lubię powtarzać, że jest ich tyle, ilu ludzi na świecie (a więc około ośmiu miliardów). Założyciel Ruchu Światło-Życie, pisząc o swojej drodze wspominał, że było tak, jakby „nagle ktoś zapalił światło”. Oczekując na wykonanie wyroku śmierci w niemieckim więzieniu, dokładnie przed południem 17 czerwca 1942 roku przerwał lekturę i zaczął chodzić od ściany do ściany powtarzając „Wierzę, wierzę, wierzę!”. Od tego przełomowego momentu wszystkie decyzje motywowała niezachwiana, konsekwentna i głęboka wiara. Jego droga rozpoczęła się od cudu, łaski wlanej w jednej chwili. Co znamienne – przed tym wydarzeniem, przez pięć lat Franciszek Blachnicki uważał się za człowieka niewierzącego.
Jaka jest moja wiara? Wciąż krąży między intelektualnym sądem i pełnym zaufaniem. Pan Bóg to widzi i przychodzi z kolejnymi znakami. Planując tekst na temat nurtujący mnie już dość długo nie miałam pojęcia, że ukaże się niemal dokładnie, co do dnia, w 80. rocznicę nawrócenia ks. Blachnickiego. Przypadek? Nie sądzę.
Monika Jasina
Tekst ukazał się w 25 numerze „Niedzieli Przemyskiej” (19 czerwca 2022 r.)