Stąd do wieczności
Ujmują mnie bardzo słowa z Pisma Świętego o poszukiwaniu dróg Pańskich – właściwej ścieżki, z której się nie zbacza. Drogi mądrości. Rekolekcje kojarzą mi się właśnie z taką wędrówką. Słońce, cisza, czyste powietrze, bliskość nieba. Mili ludzie, cukierki i zachwyty. Bywa i tak. Czasem nawet bywa tylko tak. A czasem jest to prawdziwa szkoła przetrwania – i ta wizja może rodzić obawy. Zwłaszcza, jeżeli lubi się wszystko planować i mieć życie pod kontrolą.
Rekolekcje to rzeczywistość, która powinna zmieniać. Nie można wrócić niezmienionym ze spotkania z Bogiem i jego słowem – żywym i skutecznym. Osądzone zostaną pragnienia i myśli serca. Wszystko może się zdarzyć – i lepiej o tym pamiętać. Możesz paść olśniony jak św. Paweł w drodze do Damaszku albo odejść smutny. To zależy od Twojego serca.
Poza strefą komfortu
Poświęcić aż piętnaście dni na rekolekcje? Weekend, kilka dni – OK, ale całe dwa tygodnie? Pojechać w miejsca nie zawsze ciekawe (aż tak bardzo), mieć za mało czasu na zwiedzanie i odpoczynek i wcisnąć się w ściśle zaplanowany program dnia?
Już nie pamiętam, czego najbardziej się bałam te dwadzieścia lat temu. O warunki bytowe? O nieznane osoby, z którymi przyjdzie spędzić aż tyle czasu? Niespecjalnie myślałam o rozmowach z Bogiem twarzą w twarz. Dziś wiem, że Bóg nie przejmuje się specjalnie komfortem życia, ale daje życie w obfitości. To niekoniecznie to samo.
Najbardziej zmęczyłam się na pierwszych rekolekcjach z półrocznym maluchem. Później był jeszcze jeden wyjazd, tym razem z dwójką dzieci, pełen obaw i niechęci do wysiłku. Chyba najbardziej początkowo męczyło to, że trzeba się dostosować do ustalonego z góry planu i podporządkować programowi. Niespecjalnie lubię się podporządkowywać, zawsze wymaga to ode mnie włożenia dodatkowej pracy.
I uczucie rozdarcia: albo dzieci przeszkadzają nam w przeżywaniu rekolekcji, albo my z dziećmi przeszkadzamy innym. Co tu ukrywać, często dochodziło do szemrania. Ale byliśmy w kręgu, gdzie na rekolekcje się po prostu jeździło, więc mieliśmy okazję doczekać błogosławionego czasu, kiedy dzieciaki nabrały cech weteranów i dość swobodnie wchodziły w swój program. W miarę upływu czasu pozbyłam się złudzeń, że jakikolwiek wyjazd z czwórką małych dzieci będzie kiedykolwiek prosty. Tych złudzeń się pozbywa po spakowaniu trzeciej reklamówki z obuwiem.
Jednego można być pewnym – jeśli decydujemy się na „chodzenie po wodzie”, oddanie Bogu siebie do dyspozycji w całości, nie zmarnujemy tego czasu.
Recepta na nas
Rekolekcje, przede wszystkim rekolekcje, zmieniały nas jako małżonków, jako rodziców. Im bardziej my się wewnętrznie wyciszaliśmy i dorastaliśmy, tym spokojniej szły domowe sprawy, chociaż na pewno nie bezproblemowo. Tyle, że coraz częściej problemy rozwiązywaliśmy po „konsultacji” z Jezusem.
Dla dzieci wspólny wyjazd na rekolekcje to jedna z okazji do zobaczenia, że rodzice też nad sobą pracują, że Jezus jest kimś ważnym, że Sakramenty są okazją do spotkania z Nim. Chyba najważniejszym owocem jest to, że świat wiary jest naszym wspólnym światem, co na pewno wynika z tego, że rekolekcje dawały nam siłę do zmiany stylu życia już po powrocie do domu, do wprowadzania czegoś, co wydawało się niewykonalne. Nawet codzienna Eucharystia stopniowo przestawała być aż takim problemem (zazwyczaj któreś dziecko nas testowało, na ile ta Msza jest dla nas ważna).
Wyjazd na rekolekcje z dziećmi jest podjęciem wysiłku i wyrzeczeń. I jest to fakt niezaprzeczalny. Samo zmotywowanie starszego dziecka do wspólnego wyjazdu (a dziesięciolatki mają dużo swoich pomysłów na życie) może być życiowym doświadczeniem. Ale nie bylibyśmy w tym miejscu naszego życia, w jakim jesteśmy, gdybyśmy nie jeździli co roku na rekolekcje. A tu, gdzie jesteśmy, jest nam raczej dobrze.
Z czym do Boga?
Rzeczywiście, rekolekcje to nie są wczasy. Niekiedy trzeba dać sobie trochę czasu, żeby odkryć ich wartość. Niekiedy postępować wbrew sobie. W Domowym Kościele nie uczestniczenie i nie przeżycie (ale nie „zaliczenie”) rekolekcji formacyjnych I, II i III stopnia sprawia, że rusza się w kolejnych rok formacyjny bez niezbędnych narzędzi. Formacja w ciągu roku tego nie zastąpi. Jeśli świadomie decydujesz się na Ruch Światło-Życie i Domowy Kościół, musisz mieć taką perspektywę. Chcieć coś więcej. Potraktować siebie i Boga poważnie. W końcu naprawdę nie robisz mu łaski.
Wiola Szepietowska