Priviet Abchazja

Kiedy słyszy się o wyjazdach na misje, od razu przychodzi do głowy wielka akcja ewangelizacyjna. Kilkoro śmiałków, niczym święty Wojciech, rusza głosić Dobrą Nowinę w nieznane tereny, zazwyczaj gdzieś bardzo daleko, gdzie ludzie posługują się językiem niemożliwym do zrozumienia. Podróż do Abchazji zajęła w sumie dwa dni, a miejscowi porozumiewają się po rosyjsku, który po trzech dniach staje się w miarę komunikatywny. A jednak to, co robiłyśmy, można nazwać misjami.

Misja

Nasz wyjazd miał swój cel. W siódemkę podjęłyśmy prośbę Fundacji Pro Spe, aby pomóc księdzu  Jerzemu w organizacji kolonii dla dzieci z Suchumi. Maiłyśmy więc bardzo dobrze nakreśloną misję i konkretne zadanie do wykonania. Pod sam koniec lipca nasze bagaże były już spakowane, a potrzebne bilety wydrukowane. Aby dotrzeć na miejsce skorzystałyśmy praktycznie z wszystkich dostępnych środków transportu –  nie wliczając statku i powozu konnego (chociaż była i taka możliwość). W tej chwili nie można do niczego porównać radosnej atmosfery, która panowała w taksówce wiozącej nas na ostatniej prostej od granicy Gruzińsko-Abchaskiej. Wiedziałyśmy, że naszym następnym przystankiem w końcu nie będzie koleje lotnisko czy marszrutka, ale parafia katolicka w Suchumi. To tam miała się odbyć cała półkolonia, w salce na parterze domu przy kościele.

Cegła do cegły

Nie były to jednak rekolekcje, a tym bardziej oaza wakacyjna. Dzieci uczestniczące w obozie różniły się od siebie pod względem pochodzenia, wieku i wyznania. Prawosławni, protestanci, osoby będące Gruzinami lub Ormianami. Wszystkie te podziały znikały podczas spędzania czasu na zajęciach. Bazowaliśmy bowiem na czymś uniwersalnym dla każdego, czyli wartościach moralnych, a także przypowieściach i postaciach biblijnych. Naszym celem było dążenie ku zaufaniu, z resztą taki był też temat półkolonii. Kiedy uczestnicy przyszli pierwszego dnia na salę, gdzie od realizowane były punkty programu, mogli zauważyć niepozorne początki budowanego domu. Podczas wprowadzeniu w temat dnia poznali, że naszym wspólnym zadaniem będzie wybudować ten dom do końca. Codziennie przez dziesięć dni poznawaliśmy coraz to nowe aspekty tego, jak ważna jest praca w zespole i wzajemne zaufanie. Każdy element składający się na naszą małą budowlę miał swoje znaczenie. I w taki sposób, kładąc własnoręcznie pomalowane kamienie pod fundament, zastanawialiśmy się na jakich wartościach chcemy oprzeć swoje życie. Natomiast w dniu, w którym dekorowaliśmy ogródek kwiatkami z origami była mowa o rozwijaniu naszych talentów. Choć brzmi to jak zapiski z uprzednio przygotowanego konspektu, który można zakupić w każdej Diakonii Słowa, to jednak przygotowaniem tematów dnia zajmowałyśmy się same. Każdego wieczora siadałyśmy wspólnie z księdzem przy (prawie) okrągłym stole i korzystając z nocnego chłodu ustalaliśmy to, co chcielibyśmy przekazać dzieciom następnego dnia.

Opowieści dla wszystkich

 Choć nie były to rekolekcje, jednak mieliśmy zamiar oprzeć się trochę na Ewangelii. I tak czytaliśmy przypowieść o Marii i Marcie, czy też historię o Miłosiernym Samarytaninie. Najbardziej zaskakujące było to, że niektóre z dzieci przebywających na obozie słyszało te fragmenty z Pisma Świętego po raz pierwszy w życiu. Choć w większości byli to chrześcijanie, jednak większość podchodziła do wiary jak do tradycji przekazywanej z pokolenia na pokolenie. W takim układzie pójście do cerkwi dwa razy do roku nie stanowiło żadnego problemu. Kiedy siedzieliśmy na drewnianych ławeczkach w sali, a ksiądz wyjaśniał przypowieści, często w sposób bardzo obrazowy, nikt nie odważył się przeszkadzać. Dzieci były tym tak zainteresowane, jakby na własne oczy zobaczyły Zachariasza wspinającego się na drzewo. Widać było, że opowiedziane historie z Nowego i Starego Testamentu stały się im bardzo bliskie. Gdy ostatniego dnia dzieci zaprosiły swoich rodziców, aby wspólnie podsumować kolonię, szczegółowo opowiadały o poznanych postaciach biblijnych.

Współpraca

Siedzenie nad otwartym Pismem Świętym zapisanym cyrylicą nie było naszym jednym zajęciem podczas obozu. Trzeba pamiętać, że naszymi podopiecznymi były przede wszystkim dzieci, więc nie obyło się bez wszelkiego rodzaju rozrywek. Dużą popularnością wśród dzieci cieszyły się zajęcia plastyczne. Origami, wycinanki z papieru, czy wszelkiego rodzaju malowanie farbami – można tylko powiedzieć, że było dużo sprzątania. Ale w zamian ściany sali, w której odbywała się większa część punktów programu były udekorowane od sufitu po podłogę. Nie wspominając też o ogromnym wkładzie pracy w wspólne tworzenie makiety domu, który ostatecznie prezentował się wspaniale. Dużym wyzwaniem dla nas był śpiew, ponieważ musiał być on po rosyjsku. Jednak okazało się, że nie było czego się obawiać. Starsi uczestnicy obozu chętnie pomagali nam z tłumaczeniami, czy nauką śpiewania. Pod koniec wszyscy wspólnie byliśmy w stanie śpiewać dość spory repertuar piosenek. Chciałyśmy także, żeby dzieci mogły aktywnie spędzić czas, dlatego w plan dnia wplotłyśmy zabawy ruchowe. Choć na zewnątrz temperatura sięgała 35 stopni, to nie przeszkadzało w odbijaniu piłki czy małych zawodach sportowych. Jednak, gdy upał stawał się nie do zniesienia, zawsze mogliśmy zatańczyć nasz ulubiony układ zumby do piosenki „Despacito” w sali z klimatyzacją. Kolonia nie obyła się także bez wycieczek. Podczas jednej z nich dzieci miały duże pole do popisu, ponieważ ich zadaniem było oprowadzić gości z Polski po Suchumi. Natomiast pod sam koniec obozu udaliśmy się jeszcze na nieco dłuższą wycieczkę nad pobliskie jezioro.

Koniec?

Takie wspólne spędzanie czasu okazało się wspaniałym uzupełnieniem tematu naszej kolonii. To, co usłyszeliśmy czytając Pismo Święte, mogliśmy wprowadzić w życie. Najważniejsze wcale nie okazały się zajęcia z angielskiego czy staranne wycinanie kwiatków z papieru, lecz to, że byliśmy ze sobą i dla siebie. Naszym celem było dążenie do wzajemnego zaufania, które często nie jest uważane za ważne w tamtejszej kulturze. Wolontariat w Suchumi nie był skomplikowany i nie wymagał wielkiej ewangelizacji całej stolicy Abchazji. Drobna pomoc przy jakimś zadaniu, miła rozmowa, czy nawet zwykły uśmiech mogły spowodować naprawdę dużo dobra. Kiedy żegnałyśmy się z dziećmi, dziękowały one po prostu za to, że mogliśmy razem być przez ten krótki okres czasu. A wiec czy spełniłyśmy swoją misję? Tego zapewne się nigdy nie dowiemy, leczy było warto przynajmniej ją zacząć.

Ela Jasina