Nie chodzi o opuszczanie rąk z poczuciem, że Pan Bóg wszystko za mnie załatwi. Chodzi o to, by działać tak, jakby wszystko ode mnie zależało ale ufać tak, jakby wszystko zależało od Boga.
Wszyscy powinni mieć się na baczności, bo do wydarzeń stresujących zaliczane są między innymi święta spędzone z rodziną. To wprawdzie tylko 12 jednostek stresowych, ale jak pomnożymy przez lata może się wkrótce okazać, że to właśnie wspólne święta wpędzą nas w zdrowotne tarapaty. Uprzedzam ewentualne dywagacje: nie warto się rozwodzić ani podejmować bardziej drastycznych kroków, ponieważ zarówno rozwód, jak i śmierć współmałżonka to ryzyko nazbierania na swoim koncie znacznie większej ilości jednostek stresowych. Oba te wydarzenia zajmują czołowe miejsca w zestawieniu.
Co może być stresującego w spędzeniu świąt z rodziną? Rozgotowane pierogi, przesolony barszcz, nietrafione prezenty. Rozmowy z nerwową ciotką, która ma przykry zwyczaj zadawania bardzo osobistych pytań. Znudzone dyskusjami starszych dzieciaki, ściągające na siebie obrus wraz z galową, porcelanową zastawą na dwanaście osób. Kłótnia ze szwagrem o całkiem odmiennych poglądach politycznych. I tak dalej, w tym samym stylu. Każdy z pewnością łatwo uzupełni ten katalog o własne doświadczenia. A gdy zostanie on ukończony, wypada się rzetelnie zastanowić skąd się bierze moja irytacja. W jaki sposób zarabiam te 12 jednostek stresowych, które w przyszłości będą miały niebagatelny wpływ na moje zdrowie? Śmiem twierdzić, że sama sobie jestem winna i niech mi wybaczą to stwierdzenie adepci medycyny oraz psychologii. Nie mam na to żadnych dowodów, poza przeżyciem kilkudziesięciu takich świąt. Przecież, jak wszystko w życiu, również to Boże Narodzenie powinno przeze mnie zostać idealnie zaplanowane, przygotowane i przeprowadzone. Dzieci modelowo grzeczne słuchają starszych z szacunkiem, a przy stole wszyscy zgadzają się ze wszystkimi oraz wychwalają pod niebiosa talenty organizacyjne i kulinarne gospodyni. Krótko mówiąc – pięknie jak w reklamie. I jak w reklamie nieprawdziwie.
W życiu, „w realu” jak to się teraz mówi, Pan Bóg będzie mnie stale zaskakiwał. Drugim człowiekiem, nie zawsze idealnym, darowanym talentem, pytaniem jak go wykorzystałam. Będzie mnie stale uczył, że zabieganie i planowanie ponad to, co nakazuje rozsądne rozeznanie, nie ma żadnego sensu. Bo gdy wydarzy się to, co niespodziewane – co wtedy? Gdy dziewica pocznie i porodzi, gdy nie będzie miejsca w gospodzie, gdy Słowo nie zostanie przyjęte, choć przyszło do swojej własności… Co robić? Zacząć liczyć skrupulatnie jednostki stresowe i pilnie szukać pomocy fachowców, czy po prostu zaufać?
W mijającym roku spotkało mnie wiele nieoczekiwanych, obiektywnie stresujących wydarzeń; ciężka choroba i śmierć mojej mamy, potężna reorganizacja w pracy połączona z bardzo długo trwającą niepewnością, czy i gdzie będę wykonywała swoje obowiązki, wyjazd córki najpierw na misje w Abchazji, a potem na studia. Na pewno również w roku przyszłym wydarzą się jakieś naukowo i obiektywnie opracowane stresujące okoliczności. Chciałabym, żeby mi przy tym nie zabrakło subiektywnego poczucia, że Bóg się wszystkim zajmie i tak, jak w mijającym roku, postawi przy mnie ludzi, którzy po prostu będą, wesprą, pomogą. Ci najbliżsi, jak mąż i dzieci oraz ci bliscy przez Pana, ze wspólnoty Ruchu. Bardzo zyskuje ostatnio na popularności króciutka modlitwa ks. Dolindo Ruotolo „Jezu, Ty się tym zajmij”. Mam wielką nadzieję, że ogromna powodzenie nie zamieni głębi tego wezwania na zwykłe powiedzenie, rzucane mimochodem. Bo wypowiedzieć ustami, to jedno, a w sercu uwierzyć, to drugie. I jedno bez drugiego nie zadziała.
Monika Jasina
Wszyscy powinni mieć się na baczności, bo do wydarzeń stresujących zaliczane są między innymi święta spędzone z rodziną.